Moja córka powiedziała, że „7 uczuć ” Marka Koterskiego to pozycja obowiązkowa dla każdego rodzica. A ponieważ jestem rodzicem, zaciekawiona wybrałam się do kina by film obejrzeć, jak córka przykazała.
„7 uczuć” to historia Adasia Miauczyńskiego, w której Adaś wraca do czasów swojego dzieciństwa. Podobno „dzieciństwo trwa 5000 dni, z czego pamiętamy tylko 400 godzin”. I właśnie te 400 godzin wydobywa Adaś z zakamarków pamięci podczas wizyty u terapeuty. Pokazuje nam swoją rodzinę: rodziców i brata, kolegów, szkołę, nauczycieli, czyli to co go otaczało.
Muszę powiedzieć, że wyszłam z filmu z mieszanymi uczuciami. Ponoć miał to być film rozrywkowy, a na pewno taki nie był, nie licząc kilku zabawnych scen. Przez większość filmu odnosiłam wrażenie, że film jest po prostu nudny i przegadany do tego stopnia, że miałam ochotę wyjść z kina słuchając nie kończących się dziecięcych rymowanek, recytowanych tak pięknie, jakby studenci piątego roku szkoły teatralnej robili spektakl dyplomowy. Nie bardzo rozumiem sens tych dłużyzn i nie kończących się scen w szkole, czy na przerwach. Wystarczyło zarysować sytuację. Są dzieci. Bawią się, rozrabiają. Są nauczyciele co nie szanują. Jest klasowy kujon, klasowy głupek, klasowa piękność, klasowy outsider i ten co się boi odezwać. Są nauczyciele, którzy nie szanują i wbijają dzieciom do głowy jakieś bezsensy. Wystarczyłoby kilkoma krótkimi acz dosadnymi scenami to rozegrać. A to się wlokło i wlokło… Większość scen w domach dzieci też nie do końca porywa swoim przesłaniem i dramaturgią. Jak to moja mama mawia: „ni to macne ni to uune”.
„7 uczuć” to rzecz o wychowaniu. Podejmuje stary jak świat temat relacji dzieci- dorośli. Tego jak i czy my dorośli wychowujemy dzieci. Co to znaczy „wychowywać”? Czy to różni się od „hodować”? Na ile zdajemy sobie sprawę, że od naszej postawy, świadomości konsekwencji naszego podejścia do dziecka, zależy jego dorosłe życie? To my kształtujemy poglądy, zdolność życia w społeczeństwie, szacunek do innych. Uczymy, lub nie, akceptacji siebie jako oddzielnej, odważnej, empatycznej, otwartej, wartościowej jednostki.
Dlatego bardzo dobrym wydał mi się zabieg polegający na obsadzeniu dorosłych aktorów w rolach dzieci (tu cała plejada polskich gwiazd od Karolaka, przez Chyrę, Pazurę, Więckiewicza, do Figury). Widzimy więc dorosłych ludzi ubranych w szkolne mundurki i wtłoczonych w dziecięce problemy. I tutaj, brawo dla reżysera, bo od razu narzuca się myśl, po co on te dzieci jako dorosłych przedstawia? I odpowiedź, a po to żebyśmy my dorośli zauważyli, że dziecko też człowiek. Ma takie same uczucia i problemy. Należy mu się szacunek, zrozumienie i wysłuchanie. Prawdziwie wysłuchanie. I rozmowa. Nie monolog mamy, czy taty. Nie monolog dziecka w próżnię, tylko kontakt. Chęć zrozumienia. Dzieci to są przecież mali dorośli. Może jeszcze nie rozumieją wszystkiego, wiele nie wiedzą, ale też potrzebują być traktowane podmiotowo.
Wiem, wiem, są głosy, że zbyt dosłowny, łopatologiczny ten film, że monolog woźnej (Bohosiewicz) niepotrzebny jest i przerysowany. Że banały i każdy o tym wie. Mnie się monolog podobał i scena wieszania też (jeśli wieszanie może się podobać, ale wiecie o co chodzi). Uważam, że czasem dobrze tak potrząsnąć widzem, żeby coś przemyślał w końcu. Sama myśląc o sobie jako dość empatycznym rodzicu wcześniej, po filmie miałam dużo do przerobienia w sobie jako matka. A, nie urażając nikogo, wielu rodziców ma dużo niższy poziom empatii i szacunku do swoich dzieci. Więc może jak obejrzą „7 uczuć” to dotrze cokolwiek?
Reasumując film Koterskiego arcydziełem nie jest. Nie porywa. Nie bawi jak poprzednie filmy o Adasiu. Daje jednak do myślenia i pozwala nam zrozumieć jak Adaś Miauczyński stał się znanym nam Adasiem Miauczyńskim. Jak wszyscy jesteśmy źle wychowani…
foto: z sieci