No to wystartowała akcja przeprowadzka. Czekałam kilka lat, aż wreszcie udało się. Sprzedajemy dom i kupujemy mieszkanie.
Dobrze, dobrze już uprzedzam pytania. Wyprowadzam się, żeby podzielić się tzw. majątkiem z byłym mężem. I w sumie zadowolona jestem, że z tego podziału na mieszkanie wystarczyło, więc jest ok. To nie jest temat dzisiejszego wpisu, ale pewnie byłaś ciekawa. Życie, prawda? Ale wracając do tematu. Nadejszła wiekopomna chwila…
Akcja przeprowadzka ruszyła pełną parą
Rozruch trwał dość długo, bo od października. Pewnego dnia, gdy już powoli zaczęłam się czuć jakbym mieszkała w muzeum, z powodu ilości wycieczek jakie przewinęły się przez nasze skromne domostwo, a sama powoli stawałam się eksponatem, usłyszałam ku memu zdziwieniu ” to kiedy możemy przyjechać z fachowcami, żeby sprawdzili dom?”.
Jak to? Już ? Serio? Niby od dawna zdawałam sobie sprawę, że dom będzie sprzedany, ale już teraz? O kurczę! Muszę szukać mieszkania! Ile mam czasu na opuszczenie domu? 2-3 tygodnie?! O matko! Jak ja to zrobię? Umowę spiszemy w ciągu tygodnia, a wynieść się będę musiała w kolejne dwa. Taka była rozmowa z nabywcami. Strasznie im się dom spodobał (czemu się nie dziwię?) i chcieli jak najszybciej w nim zamieszkać. Wpadłam w panikę. Cały wolny czas szukałam mieszkania i obmyślałam strategie przeprowadzki.
Każdy z domowników miał jakieś oczekiwania. No powiem Ci, że spełnić je i pogodzić wszystkich łatwo nie było. Ten chce miejsce na biurko i dużą kanapę, tamten chce blisko przystanku, a najlepiej w centrum, ale żeby było cicho. Ma być dobre światło i miejsce na sztalugi. Inny nie wyżej, niż pierwsze piętro i koniecznie balkon. Każdy chce mieć osobny pokój i ” nie zapominaj o Oli, żeby też miała swój kąt, jak przyjedzie”. A ja chcę… co ja chcę? Zmieścić się w budżecie i w czasie.
Jednak w końcu, po zwiedzeniu iluś, czasem dość hm, fantastycznych miejsc, znalazłam! Tylko…
okazało się, że nie tak szybko, nie tak szybko… Mieszkanie naprawdę fajne, prawie spełniające wymagania, ale teren rewitalizowany, więc miasto ma prawo pierwokupu i miesiąc na decyzję. Co ja pocznę? Tu na mnie naciskają, żebym jak najszybciej się wyprowadziła, tu wcale nie tak łatwo znaleźć mieszkanie idealne. Co robić? Co robić ?
Ano być dobrej myśli. Nie zdążyłam wymyślić, jak ubłagać kupców domu, by poczekali, gdy Ci zadzwonili do mnie, że z kolei kupiec na ich mieszkanie czeka na kredyt. Rozumiesz, takie domino. Ale na ten moment to domino bardzo mi odpowiadało, bo dawało czas na odczekanie na decyzję miasta.
Minął miesiąc. Miasto zrezygnowało z „naszego mieszkania” , a tu kredytu jak nie ma tak nie ma…Stalowe nerwy wskazane, prawda? Terminy gonią. Zbliża się umówiony przy zaliczce termin ostatecznej zapłaty za mieszkanie, a kasy brak… I znów zmartwienie, ale niezbyt długie. Opaczność nade mną czuwa. Zadzwoniła pani kupująca i… zapewniła, że choć kredytu jej kupiec nie otrzymał (w Covidzie wszystko trwa i trwa), ona dla mnie pieniądze zdobyła.
A więc! Wyprowadzamy się. Jeszcze tylko podpisanie ostatecznych umów i małe, malutkie dwa tygodnie na przeprowadzkę. Króciuteńkie – wydaje mi się, bo w tym czasie trzeba spakować 20 lat życia w domu i zmieścić je w 74 metry mieszkania. To tak, jakbyś znalazła w marcu stare krótkie spodenki z metką 36 i chciała zmieścić w nie swój tyłek w rozmiarze 42 w lipcu. Trochę trzeba zgubić. Myślisz: „Dam radę, jeszcze tyle miesięcy”. A tu nie wiadomo kiedy i już jest koniec czerwca, a Ty nadal w tym samym rozmiarze.
I tak już od października „odchudzałam” mój dom z różnorakich przydów i wspomnień, dość bezlitośnie segregując i wyrzucając. Mimo to dzisiaj, gdy przyszło do pakowania, nadal wszystkiego jest za dużo. Zwiększyłam więc restrykcje i bez mrugnięcia okiem wyrzucam, oddaję, sprzedaję wszystko, co wydaje mi się zbędne.
I tutaj wkracza do akcji moja nieoceniona mama: „Ło matko! To też wyrzucasz?! Przecież to jeszcze całkiem dobre” biadoli nad starym, wypłowiałym ręcznikiem. „Wyrzuciłaś moją ulubioną deseczkę?!” „Mamo stara, zniszczona była…” „Ale ja ją najbardziej lubiłam” „Masz nową, lepszą” „Nie, nie tamtej nic nie zastąpi…”
” A te piękne pokale?!” – płacze rzewnymi łzami nad reklamowymi szklankami do piwa ” Mój Józio takie zbierał…” rozmarzona, a może obrażona, w każdym razie zapłakana, idzie do swojego pokoju. A następnego dnia biadoli, że ona nie wie jak my się tam z tym wszystkim pomieścimy…
W domu rosną sterty pudeł i worków, kluczymy więc przez labirynty z nich wybudowane. Co chwilę wszyscy czegoś szukają: ” Po co tak wcześnie spakowałaś kakao? Przecież ja go używam!” . „Używasz? A kiedy ostatnio robiłeś coś z kakao?”. ” No nie pamiętam, ale teraz może bym chciał coś z niego zrobić”.
„A gdzie małe ręczniczki? Już spakowałaś?! Jak teraz wytrę ręce?!” „Stół zniknął? – gdzie będziemy teraz jeść?” ” Już wydajesz fotele? i jak tu telewizję oglądać?!” Na szczęście foteli nie udało mi się wydać, więc masz ochotę – czekają na Ciebie.
A tu dom trzeba opróżniać, nie ma przebacz. Bo za chwilę, dostaniemy klucze od mieszkania i tam w tempie malowanie, odświeżanie, kupowanie i skręcanie mebli, przewożenie dobytku i … sprzątanie domu, by oddać go w jakimś stanie. Śnieg pada, mróz ściska, a ja zakasam rękawy i dalej do roboty, bo końca nie widać, nie widać, nie widać…