Miałam dzisiaj napisać Wam nieco o łowieniu rybek i różnych przemyśleniach w trakcie, ale poruszył mnie telefon od mojej córci tak bardzo, że postanowiłam zmienić temat wpisu na dzisiaj i pogadać z Wami o tym jak sukces, np. awans – mogą spowodować ludzką nienawiść.
Wiecie, zastanawiające jest jak łatwo zupełnie bez własnej woli dokuczyć innym. Wystarczy, że Wam się powiedzie, że wasza praca zostanie zauważona i nagrodzona, coś osiągniecie, a już znajomi przestają Was lubić, a wasi przyjaciele stają się wrogami.
I niestety to działa od najmłodszych lat, jak widzimy. Moja córka działa w pewnej organizacji. Bardzo prężnie działa. Stara się. Organizuje coraz większe wydarzenia, przyjmuje coraz większą odpowiedzialność. Wkłada w to mnóstwo pracy i serca. I nawet jej to wszystko wychodzi. Ponieważ kiedyś też byłam w tej organizacji i wiem jak to działa, szczerze ją podziwiam, bo na prawdę daje radę i robi rzeczy, które zazwyczaj sprawiają trudność dużo starszym od niej. No i awansowała. A właściwie jeszcze nie, ale awans jest przesądzony. I co? I już są szemrania, gadanie, że jak to? Ona? Dlaczego ona? Czy jest lepsza od nas? Czy na sobie radę? Na pewno nie! To nie najlepszy pomysł, żeby właśnie ona …
Bardzo ją to zabolało, bo przecież koleżanki, przyjaciółki i jak one mogą? Co im zrobiła? Czy na prawdę jest niekompetentna? Przecież tyle już zorganizowała i ogarnęła, również za nich… Przecież to nie jest awans do kasy i zaszczytów, tylko więcej pracy i obowiązków… Jak to Jagoda powiedziała: „one myślą, że dostałam złotego Mercedesa i paliwo do niego i będę się woziła za darmo”.
Powiedziałam jej, że jest świetna i na pewno zasłużyła (bo to prawda, nie powiedziałam tego bo jest moją córką), a one po prostu jej zazdroszczą i żeby się przyzwyczaiła, bo niestety tak już będzie całe życie. Tylko czemu?
Skąd się bierze ta bezinteresowna zawiść? Ludzie zamiast sami się starać, działać, uczyć, wolą kogoś poniżyć, obniżyć jego wartość, oplotkować dokuczyć. To bardzo przykre. Nie uważacie? Czy to wynika z ich małości i nieumiejętności zadziałania samemu w sensowny sposób? Sami nie umiemy, to chociaż dokopmy temu, co się mu udało…
Takich przykładów możemy mnożyć mnóstwo. Przypomniało mi się jak moja przyjaciółka, która chodzi ze mną na Zumbę tak bardzo się wciągnęła w taniec, że zaczęła w domu ćwiczyć godzinami, wymyślać własne układy, aż instruktor pozwolił jej pokazywać swoje dokonania i zastępować go na jeden dwa tańce na zajęciach. Mnie strasznie się to podobało. Podziwiałam jej zapał i to jak sobie wypracowała te choreografie. Do tego wyszczuplała, zadbała o siebie i na scenie wyglądała jak gwiazda filmowa. To było świetne! Była przykładem na to jak można się rozwinąć i zrobić coś dla siebie. Każdy tak mógł. Ale zrobiła to tylko ona w tamtym czasie. I co? I pewna laska zrezygnowała z zajęć, bo jak powiedziała, płaciła za profesjonalne zajęcia a nie popisy wymalowanej lali! Tak jakby jeden, dwa tańce na dziesięć robiły jej różnicę! Nie chodziło o profesjonalizm, tylko znów dała o sobie znać mała zazdrość ludzi niskich.
Mam to szczęście, że dawno nie awansowałam, nie mam chyba też specjalnych osiągnięć ani kasy, więc chyba mnie nie dotyka taka zawiść, chociaż kto to wie? Zazdrościć można wszystkiego i kopać dołki po cichu, więc może i ja mam takich cichych wrogów? Nie wiem. Sama nie jestem zawistna (chyba) i teoretycznie rozumiem, że tacy ludzie są, ale kompletnie tego nie rozumiem , nie mogę się pogodzić z czymś takim.
Czasem oczywiście komuś czegoś zazdroszczę, ale jak bardzo chcę mieć tak samo – to staram się brać do roboty. A jak wiem, że tego nie osiągnę, to zazdroszczę z podziwem i życząc szczęścia, bo przecież nie każdy ma warunki i talent do wszystkiego. My mamy i umiemy coś, inni co innego. Nie oglądajmy się na innych tylko pilnujmy swojego podwórka. Jak to mówią: „róbmy swoje”.