Cyklady bez cykad? Tak. Takie je poznałam. Bez cykad, zimowe, pełne niespodzianek, groźne i spokojnie gościnne. Cudowne. To tam przeżyłam (i to dosłownie) rejs życia.
Marzenia
To była jesień. Miałam zły czas i bardzo marzyłam, żeby odpocząć i wygrzać się na słońcu. Dawno nie żeglowałam po morzu i ciągle prześladowała mnie wizja szmaragdowej wody rozpryskującej się o dziób łajby i wypełnionych wiatrem żagli. Wręcz czułam muskanie wiatru i słońce na policzkach.
I chyba coś w tym jest, że jak się czegoś bardzo pragnie, to się to przyciąga, jak mówi „Mama Na Pełnych Obrotach”. Jesienią pojawiła się propozycja, abym pomogła w przeprowadzenia jachtu z Majorki na Kanary. Darmowy rejs! Extra! Tylko… Trzeba było się zdecydować w ciągu jednego dnia. A wylecieć miałabym w ciągu kolejnych dwóch. Eh… A już siebie widziałam ciągnącą liny… Ale trudno. W trzy dni ogarnąć wszystko, zorganizować opiekę dzieciom, załatwić urlop, zdobyć kasę na samolot – nierealne. Jednak spowodowało to, że jeszcze bardziej poczułam, że muszę, absolutnie muszę ruszyć w rejs.
Płynę!
I znów, niewiarygodne, pojawiła się okazja. Na rejs sylwestrowy po Cykladach potrzebny była dodatkowa para rąk do pomocy. Boziu! Ależ czułam podniecenie. Czy się nadam, czy mnie wezmą, czy dostanę urlop…
Udało się! Mogę płynąć. Babcia zostanie z dziewczynkami. Nie wierzyłam własnemu szczęściu. Prognozy pogody nienajlepsze. Skiper coś wspominał, żeby wziąć cieplejsze rzeczy, niż myślę, bo zbliża się paskudny front… Nie szkodzi! Przecież to Grecja – Słoneczna Hellada! Pewnie będzie jak u nas w zimne lato. Nie bardzo się przejęłam. Wizja szmaragdowej wody, niebieskiego nieba i słońca była zbyt silna.
Ateny
A tymczasem Ateny przywitały mnie chmurami, zimnem i… śniegiem. Młodzi Ateńczycy szczęśliwi lepili bałwanki na samochodach (akurat śniegu wystarczyło na takie maleństwa), a starsi narzekali pod nosem, że dawno takiej zimy nie widzieli.
Na morzu panował sztorm. Dwa dni staliśmy naszymi dwoma łajbami w porcie Kalamaki, bacznie obserwując pogodę i wyglądając lżejszego wiatru. Zwiedziliśmy Ateny tak dogłębnie, że już prawie nie było co zwiedzać, a w portowej tawernie zaczęto nas witać jak starych znajomych. Przesiadywaliśmy tam stale, oszczędzając na ogrzewaniu i internecie.
Aż w końcu, trzeciego dnia po południu Wojtek, nasz skiper, zdecydował: ruszamy. Pamiętam tą ekscytację wymieszaną ze strachem, gdy opuszczaliśmy zaciszną przystań. Za główkami portu szalał wiatr. Zaczęło nieźle bujać. Zapowiadał się, prawdziwy rejs życia.
Pierwszy przelot był zaplanowany na około dobę, półtorej. Chcieliśmy dotrzeć aż do Santorini, najodleglejszego punktu planowanej wyprawy i stamtąd spokojnie i metodycznie eksplorować wyspy. Ale morze postanowiło nauczyć nas pokory. Płynęliśmy pod wiatr. Było strasznie zimno i groźnie. Woda się na nas lała mimo założonego ochraniacza nad wejściem do kabiny i daszka na kokpitem. Kilkumetrowe fale sprawiały, że czułam się jak na kolejce górskiej. W górę, w górę i nagle w dół…
Miałam na sobie wszystkie ciepłe rzeczy, czapkę i rękawiczki, a i tak czułam chłód. Wiedziałam jednak, że gdy wejdę pod podkład może być słabo i oddam pokłon Neptunowi, jak już zrobiła większość załogi. Wolałam zatem większość rejsu spędzać na zewnątrz, mimo zimna i schodzić tylko na sen. Wojtek zdecydował nad ranem, że zawijamy do pierwszego lepszego portu, byle odetchnąć od walki z żywiołem.
Kythnos
Trafiliśmy na Kythnos, pierwszą wyspę, która była po drodze. Niewielki, pusty port otoczony wzgórzami, w którym byliśmy jedynymi gośćmi, dał nam schronienie przed wciąż szalejącym wiatrem i szansę na chwilę wytchnienia. Zacumowaliśmy. Jeszcze ostatkiem sił pomogliśmy dowiązać się do polerów załodze drugiej naszej łódki i padliśmy. Rano przywitało nas piękne słońce, zakwasy od pracy na kabestanach i wieści, że nadal będzie duło. Poszliśmy więc tylko na spacer rozprostować kości. Merihas – bo tak nazywało się portowe miasteczko – było puste. Jakby wymarłe. Powywracane od wiatru wielkie donice i krzesła tawern. Gdzieniegdzie między małymi, białymi domkami przemykały koty. I właśnie te domki i te koty upewniły nas, że na prawdę, nareszcie, byliśmy na… CYKLADACH!
Niestety nie dane nam było bliżej poznać wyspę, ponieważ spieszyliśmy się aby do Sylwestra dotrzeć na Milos, gdzie byliśmy umówieni z innymi załogami na wspólne powitanie Nowego Roku w jednej z miejscowych tawern. Oczekiwanie na lepszą pogodę w Atenach i przeciwny nam wiatr znacznie skróciły nam czas, na dotarcie do Milos.
CDN.