Aż trudno uwierzyć, że mamy dwudziesty pierwszy wiek, a wśród wielu dorosłych nadal pokutuje przekonanie, że „dzieci i ryby głosu nie mają”.
Pewna moja znajoma,
skądinąd wykształcona kobieta kochająca swoje dzieci, powiedziała mi kiedyś, że jej piętnastoletni syn nie jest dla niej partnerem do rozmów.
Zaś ojciec dwóch córek, z którymi nie mieszka, poproszony o opiekę nad nimi pod nieobecność matki, pierwsze co zrobił, zabrał im telefony, twierdząc, że za dużo czasu przy nich spędzają. Nie ważne, że w telefonach miały książki, które namiętnie czytają. Nie pomogły rozmowy, prośby i płacz, że nie mają kontaktu z mamą, nie mogą czytać, sprawdzić planu lekcji itd. Tata wiedział lepiej, bo dla niego „dzieci i ryby głosu nie mają”.
Kolejny rodzic notorycznie się spóźnia, zawożąc dzieci do szkoły, czy na spotkania ze znajomymi, przysparzając im nie lada kłopotu. Gdy dzieci protestują i próbują tłumaczyć, że przez niego mają nieprzyjemności, irytuje się i krzyczy na nie.
Jeszcze inny kupuje nastoletnim dzieciom ubrania i zapisuje na zajęcia dodatkowe, nie pytając ich o zdanie.
A wielu, gdy dziecko płacze, mówi „nie płacz, wcale nie jesteś smutny”, jakby lepiej wiedziało, co dziecko w danej chwili czuje, niż ono samo. Przykłady mogłabym mnożyć w nieskończoność.
Kiedyś, gdy moje dzieci były małe,
miały może 3 i 6 lat, znajoma powiedziała mi, że na za dużo im pozwalam, zbyt wiele pytam o zdanie i za dużo się tłumaczę. Uprzedziła mnie, że w ten sposób „one mi się jeszcze odwdzięczą”. Cóż, moje dziewczyny mają teraz 16 i 19 lat i rzeczywiście mi się „odwdzięczają”. Przede wszystkim rozmawiają ze mną, pytają o radę i opowiadają o swoich kłopotach. Szanują mnie i liczą się z moimi uczuciami. Są odpowiedzialne, samodzielne i potrafią podejmować decyzje. Dobrze się uczą, co dla wielu rodziców jest miarą sukcesu wychowawczego…
Bo dziecko też człowiek.
Ma swoje uczucia i potrzeby tak, samo jak my dorośli. Zastanawiam się z czego wynika to traktowanie dzieci jak przedmioty. To zakładanie, że jest im wszystko jedno, i że nie musimy im się z niczego tłumaczyć? To bagatelizowanie jego uczuć? Z tego, że nie zawsze potrafi wyartykułować swoje zdanie? Czy z tego, że sami nie pamiętamy swoich uczuć z dzieciństwa?
Dla mnie dziecko to taki sam człowiek jak ja. Oczywiście z racji wieku ma mniej doświadczeń, umiejętności, czy zrozumienia stanu rzeczy. Od tego ma rodzica, jako przewodnika i nauczyciela, który poprowadzi, wytłumaczy, czy ostrzeże. Jednak nie można zakładać, że nie posiada swojego zdania, czy uczuć.
W wielu przypadkach, wydaje mi się, że wychodzimy z błędnego założenia, że my dorośli lepiej wiemy od naszych dzieci, co one czują, lub nie. Co lubią, a czego nie lubią. Narzucamy im swoją wolę, swoje preferencje i swoje poglądy.
Tymczasem dziecko ma prawo wyboru.
Ma prawo popełniać błędy i uczyć się na nich. My jako dorośli możemy i musimy uprzedzić je jakie mogą być konsekwencje takich, a nie innych decyzji, ale dziecko powinno móc samo wybrać (nie mówię oczywiście o skrajnych przypadkach) i móc ponieść ewentualne konsekwencje owego wyboru.
Dziecko ma prawo do szanowania jego uczuć,
które naprawdę posiada. Tak jak my, boi się, cieszy, jest smutne, tęskni, czuje się osamotnione, wesołe itd. Może zwyczajnie nie mieć na coś ochoty, czy siły. Może lubić inne smaki, robić rzeczy, którymi my nie lubimy się zajmować. Może nie czuć się dobrze robiąc rzeczy, które my uwielbiamy robić.
Jeśli my uwielbiamy jeść wołowinę, żeglować i słuchać muzyki poważnej, nie oznacza to, że nasze dziecko musi lubić to samo. Ono ma prawo woleć kurczaki, bać się kołysania łódki i nie cierpieć Beethovena.
Dziecko ma prawo do gorszego dnia i złego humoru.
Ma prawo źle się czuć i być smutne. Jakże często, gdy przychodzi do nas ze swoimi smutkami, mówimy „nie płacz”, „wcale nie czujesz się źle” zakładając, że dziecko sobie coś wymyśliło. Bagatelizujemy to co do nas mówi, „bo jakie ono może mieć problemy?”.
Otóż może. Nawet gdy nam wydają się błahe, w jego świecie i w jego percepcji są to proporcjonalnie duże problemy, nad którymi warto się pochylić, tak jak problemami najlepszego przyjaciela. Przede wszystkim wysłuchać, docenić ich wagę, przegadać z dzieckiem, lub po prostu je przytulić. Także w zależności od jego potrzeb. Nie pchając się z pouczaniem i niechcianymi radami.
Dziecko ma prawo do Twojego szacunku i własnego zdania
Według mnie wysłuchanie dziecka, takie prawdziwe uważne i pełne szacunku jest niezmiernie istotne i wcale nie sprawi, że dziecko stanie się krnąbrne, czy rozpuszczone. Okazanie dziecku szacunku, będzie je uczyło szacunku do innych. Okazanie dziecku akceptacji – nauczy je akceptowania innych. Dziecko, które będzie mogło mieć własne zdanie, któremu pozwolisz na jego wyrażenie i podejmiesz z nim dyskusję, będzie wyrastało w poczuciu własnej godności i wartości i tak będzie traktowało innych.
Oczywiście trzeba dostosować poziom rozmowy
do wieku i możliwości percepcyjnych dziecka. Dla mnie to jasne. Ale zasłanianie się „dobrem dziecka” i ucinanie rozmów w imieniu tego dobra, bezrefleksyjne zakazywanie i nakazywanie, a co gorsza karanie, to nic innego jak wygodnictwo, lub wyraz bezsilności z naszej strony. Bo czyż nie jest wygodniej powiedzieć „nie”, „nie wolno”, niż zapytać dziecko o zdanie, wytłumaczyć czemu podejmujemy taką, a nie inną decyzję, albo przystać na jego propozycję? Czasem mam wrażenie, że właśnie tak robią rodzice. Jest im wygodniej zadecydować za dziecko, zamiast zapytać co ono sądzi, choć jego propozycja mogłaby być także akceptowalna, jakkolwiek lekko uciążliwa, lub nie mieszcząca się w naszych przekonaniach.
Moim zdaniem warto wysłuchać dziecka
i w miarę możliwości, o ile nie zagraża to jego dobrostanowi, dochodzić z nim do kompromisów. Tłumaczyć mu powody swoich decyzji i rozmawiać. To buduje jego poczucie własnej wartości i wiarę we własne siły. My naprawdę nie musimy decydować o kolorze bluzeczki jaką dzisiaj założy, o tym z czym zje kanapkę, albo z kim się będzie bawiło.
Zachęcam Cię do poświęcania uwagi i wyrażania szacunku wobec własnego dziecka. Nie obawiaj się, że wychowasz rozbestwionego gówniarza. Zapewniam Cię, że wręcz przeciwnie.