„Jeśli chcesz przeżyć szczęśliwie życie z facetem, musisz okazać zainteresowanie jego zainteresowaniami. Pożądanie słabnie, miłość blaknie, zostaje przyjaźń. Chcesz go przytrzymać? Zaprzyjaźnij się z nim.” – powiedziała moja mądra przyjaciółka i szczęśliwa żona. No więc postanowiłam się zaprzyjaźnić i przytrzymać. Tak mi się wydaje po latach samotności i spotykania różnych dziwnych przypadków, że jak już jest taki co rokuje, to może warto by spróbować i się zaprzyjaźnić?
„Ja na przykład wiem, że mój stary ma świra na pukncie straży pożarnej. Zapisał się do OSP, to ja też. Co, ja lubię te ich spotkania? Ale czasem z nim chodzę i on się cieszy, że ja wspieram. Albo ryby. Chodzi na te ryby, w nocy wstaje, siedzi kija moczy… Czy ja lubię ryby łowić? Ale chodzę z nim czasem. Leżaczek sobie ustawię, krzyżówkę rozwiązuję, książeczkę poczytam, a on łowi. Jak złowi to go chwalę i kapeczki jemy i herbatkę gorącą pijemy samą, albo nawet z prądem. I on znów wie, że ja z nim na koniec świata, nawet na ryby, pójdę”. „Na ryby powiadasz?” lampka mi się zapaliła, bo mój Warty Przytrzymania, też lubi ryby łowić. Jest punkt zaczepienia. Dobra nasza.
Gdy więc mój luby wspomniał o wędce na wakacje, przyklasnęłam z entuzjazmem. W sumie, jeszcze tego nie próbowałam. Te robale, haczyki w mordach i oślizgłe ryby w rękę brać, ja nie bardzo, ale to to on może przecież robić.
Już pierwszego wieczora poszliśmy na keję wypróbować sprzęt. Żebyście widziały te przygotowania! Spławiki, ciężarki, grunty, podbieraki, haczyki i… brrrr – robaki- – żywe! Czerwone i białe, kręciły się i wierciły i pełzały. Bałam się, że nam się w po torbie rozlezą. Zrobiłam jednak dobrą minę do złej gry i okazałam chęć łowienia.
Robak trafił na haczyk, zostałam pouczona jak zarzucać i … zarzuciłam. I natychmiast złapałam haczyk wędkarstwa. Wiecie, oczekiwanie aż spławik się poruszy, co może oznaczać branie, może być naprawdę pasjonujące! Czekałam i czekałam, aż wreszcie – Oj! Oj! Jeeest! Rusza się! Co mam robić! Co mam robić?! Zaczęłam krzyczeć, aż się luby wystraszył. – No zatnij! – więc zacięłam. Nie pytajcie jak to zrobiłam, ale złowiłam! Złowiłam moją pierwszą rybkę.
I w tym momencie luby stracił wędkę i radość wędkowania, bo wędkowałam ja, a on służył tylko do zakładania robaków, zdejmowania rybek z haczyka i rozplątywania żyłki (wiecie jak taka żyłka się lubi plątać? plącze się i plącze). Teraz on robił dobrą minę do złej gry i wspierał.
Wytrzymał dzielnie trzy dni, zachęcając mnie do łowienia i udając, że go to cieszy, że siedzi i patrzy na mój (!) spławik. W końcu zaczął marudzić, że może by coś połowił, że dać babie wędkę itd. itp.- Niedobrze – pomyślałam – miałam towarzyszyć i wspierać, a przejęłam i zaanektowałam. Oddałam więc wędkę właścicielowi i oddałam się bardziej kobiecemu zajęciu, które ostatnio troszkę zarzuciłam, a bardzo lubię. Wzięłam szydełko, sznurek i udziergałam koszyczek na długopisy dla Wartego Przytrzymania.
I wszyscy byli zadowoleni. Wart Przytrzymania, bo mógł w spokoju połowić i dostał fajny koszyczek, a ja – bo podtrzymując i wspierając zrobiłam jednocześnie coś dla siebie i wróciłam do szydełkowania.
Dla Was też mogę taki koszyczek wydziergać. Piszcie, dogadamy się 😉