To, co się działo przez ostatnie dwa tygodnie śmiało można było nazwać jazdą bez trzymanki. W ciągu kliku dni zanurkowałam w odległych wspomnieniach, świecie mediów i własnego strachu. Ja – przeciętna Kowalska, miałam okazję przeżyć przygodę, która nie zdarza się każdemu.
Od czego się zaczęło to już wiecie. Aparat zatopiony w jeziorze wrócił do nas po 11 latach wyłaniając z przeszłości zdjęcia i wspomnienia, które miałam już za utracone.
Myślałam, że umówiona wizyta w Dzień Dobry TVN za tydzień, spotkanie z Piotrem i Sławkiem w siedzibie Mazury Diving, przy ognisku i na nurkowaniu, zamkna temat i wrócimy do swojego normalnego, codziennego życia. Ubogaconego o przygodę nurkowa, przywrócone wspomnienia i nowe znajomości, ale nic więcej.
I tu się myliłam…
Po poniedziałku pełnym wrażeń, liczyłam na spokojny, wolny od pracy wtorek. Przyzwyczajona do wczesnych pobudek, ale jednak świadoma, że właśnie mam „weekend”, wstałam sobie przed ósma, zrobiłam kawkę i już cieszyłam się na miły, spokojny poranek na tarasie, gdy zadzwonił telefon:
- Dzień dobry, tu Marta Kwiatkowska z Polsat News, czy zechciałaby Pani z nami porozmawiać o swojej przygodzie, bo już do Pani jedziemy. Będziemy za 2,5 godziny.
O matko! A tu rodzina jeszcze w betach nieobudzona. Chałupa (jak to w środku tygodnia) nie posprzatana, o la Boga reta! Co robić?!
- Oczywiście, zapraszam,
odpowiadam ze stoickim spokojem, podaję adres , odkładam słuchawkę i…. staruję do szalonego biegu. Budzić ich, nie budzić? Budzę. Hania nie chce przed kamery, mówi, że chora, a poza tym za mało czasu, by się wyszykować. Olga wyjechała. Trudno. Sama będę reprezentowała.
Sprzatam
Zbieram rzeczy, zamiatam, odkurzam, myję podłogi, okna i co się da. Telewizja przecież będzie zaraz. Ogólnopolska!
Gdzie ich przyjmiemy w domu? Na tarasie? Na tarasie. Pogoda piękna jest. Ceratę na tarasie ze stołu zdejmować? Ja nie chcę. Ładna jest. Swojska, w zielona kratkę. Karol zdejmuje, mówi że tragedia ta cerata, Babcia krzyczy żebym obrus biały założyła, albo chociaż ten w łowicki wzorek. Wzorek łowicki?! O nie! Dobra, znalazłam jakiś taki, co nie budzi kontrowersji. Babcia się cieszy, że obrus, Karol, że nie cerata, dobrze jest.
Ale ciasta nie ma. I nic do picia. Ok, jadę po ciasto i coś do picia. Boże, ale jak ja przed kamerami bez umytej głowy, żeby świat cały mnie oglądał? Ale już nie zdażę. Trudno, może chociaż coś ładnego na siebie założę, ale co? Nic nie mam. Dzwoni Sławek (wiecie, ten nurek – fotograf, co zdjęcia odzyskał).
- Sławku nie mogę gadać, telewizja do nas przyjeżdża zaraz. Kreację wybieram.
- Tylko nic czarnego, nic białego, nic w paski i drobny rzucik – radzi Sławek, a on się zna – w końcu fotograf.
To w co ja się ubiorę?
Jak mam tylko czarne, białe i w drobne wzorki?! A tu panie telewizja, wielki świat, wstydu być nie może…
- Załóż kieckę tę granatowa. Ładnie w niej wygladasz – radzi Karol
- Oszalałeś kieckę z Carfura do telewizji? – ale ok, zakładam. Nie mam czasu się zastanawiać. Niech będzie z Carfura, w miarę dobrze w niej wyglądam (no może trochę grubo, ale ja ostatnio w ogóle wyglądam grubo, więc nic to nie zmienia), a sukienka jest nie czarna, nie biała i nie w drobny wzorek, ani paski. Może być. Biorę sie za makijaż, pomna że do telewizora to trzeba się mocniej umalować i przypudrować, żeby się nie świecić (też wg porad Sławka), zdażyłam jedno oko umalować, pies szczeka. Znaczy telewizja przyjechała. Idę otworzyć bramę z jednym okiem bardziej.
Myślałam, że będzie wóz transmisyjny, duży jak wydarzenie, które nas spotkało. A tu miła Pani Reporter z miłym Panem Kamerzysta osobówka podjechali. Nieśmiało się witaja, dziekuja, przepraszają… Nie ma wielkich lamp, anten satelitarnych, makijażystki…
Od razu robi się sympatycznie i przyjacielsko. Rozmawiamy sobie, coś tam nagrywamy, ale stresu większego nie czuję. Babcia, kręci się za mna podczas wywiadu i wykonuje swoje codzienne prace.
-Mamo, musisz teraz?
-Telewizja telewizja, a robota musi być zrobiona – odpowiada Babcia
Na co moja bratanica Zosia (która akurat na wakacje do m nie przyjechała), z żalem w głosie:
- Babcia będzie w telewizji. Szkoda, że ja nie weszłam w kadr. Koleżanki mi nie uwierzą, że Polsat był u cioci…
Biedna Zosia, też by chciała być w TV, ale nie udaje nam się jej wkręcić.
Wizyta po kilku godzinach dobiega końca. Miło nam się gada i nie możemy się rozstać. Robi się jednak dobre popołudnie i nasi goście musza wracać do Warszawy. Zamykam bramę, emocje opadają, domownicy wracają do swoich spraw. Robi się cicho i błogo. Parzę sobie herbatkę i zamierzam wprowadzić w życie mój poranny plan z tarasem i miła chwila dla siebie.
Dzwoni telefon.
- Dzień Dobry, tu TVN24. Jest Pani może w domu? Moglibyśmy podjechać i porozmawiać?
Obrus na stole jest. Posprzatane. Cos do picia i ciasto też… Tylko co ja na siebie włożę? Cokolwiek. Będzie T-shirt – Szybka gonitwa myśli.
- Tak, zapraszam. Kiedy panowie będą?
- Za pół godziny – czterdzieści pięć minut.
Dlaczego już mnie to nie dziwi?
Przyjechali. Też przemili. Pomysłowi. Kręcimy rozmowę w wielu miejscach i aranżując różne sytuacje. Nawet Hania daje się namówić na chwilę rozmowy.
Zosia biega mi za plecami (teraz nie daruje, żeby nie znaleźć się w kadrze, taka okazja…) pies biega wraz z Zosia. Szczeka i piszczy. Sroki nie pozostają obojętne. Też chcą mieć swoje pięć minut w TV, więc dra się jak opętane. Ćwiczę spokój i opanowanie. Jestem przecież już prawie profesjonalna gwiazda. To mój drugi wywiad. Plamy być nie może.
Przemili panowie z TV znajduja sposób, by i moja Zosia „znalazła się w kadrze”. Nagrywamy scenkę jak ogladam z nia odnalezione zdjęcia. Jestem im bardzo wdzięczna. Dla dziecka to jeszcze większe przeżycie, niż dla dorosłego.
Powoli nadchodzi wieczór.
Odprowadzamy panów z TVN do auta, ale znów nie możemy się rozstać. Wiecie, w telewizji pracują na prawdę bardzo mili ludzie, choć mogłoby się wydawać, że obcując z celebrytami, politykami, mogliby w stosunku do nas szaraczków zadzierać nosa, czy zachowywać się protekcjonalnie. To miłe zaskoczenie dla mnie.
Panowie odjeżdżają, zaczynam wracać do codzienności, powoli myśleć o kolejnym dniu pracy, a tu telefon.
- Tu TVN (Boziu nie pamiętam już jaki), czy nie zechciałaby pani do nas wpaść jutro rano, do programu na żywo?
- Ale ja jutro pracuję. Nie mogę jechać do Warszawy.
- Nie szkodzi, mamy studio w Łodzi
I co miałam na to powiedzieć? Rano się wystroiłam w ostatnia już przyzwoita posiadana bluzkę, zapakowałam Zosię do auta i pojechałyśmy obejrzeć łódzkie studio.
I tu ciekawe doświadczenie, bo rozmawiałam z … telewizorem. Poważnie. W studio byłam tylko ja, Pan Kamerzysta (też przesympatyczny – czy ludzi do pracy w TV wybiera się wg klucza miły – niemiły) i Zosia. Pytania słyszałam w słuchawce, a pytającego widziałam na monitorze. Dziwne uczucie Wam powiem.
Później nastały dni „spokojne”, czyli pełne rozmów ze znajomymi, którzy dzwonili i pisali do mnie. Pojawiły się też gazety i niesamowicie fajna rozmowa z dziennikarka Faktu.
Znów myślałam, że to już koniec. Jeszcze tylko DDTV, a potem tylko my, Mazury, podwodna przygoda, może żagle…
I tu znów się myliłam, ale o tym następnym razem…
Dalsza część historii znajduje się tutaj: Kulisy chwilowej, acz niezamierzonej sławy – Dzień Dobry TVN – zapraszam.