Bardzo lubię francuskie kino. Moje dzieci wiedząc o tym zaprosiły mnie w Dzień Matki do kina na film „Moje najlepsze wesele” francuskiego duetu reżyserskiego Olivier Nakache, Eric Toledano, twórców jednego z moich ulubionych filmów „Nietykalni”. Slogan reklamowy i tytuł sugerowały komedię romantyczną, a to niespotykane u tych twórców. Z zaciekawieniem więc usiadłam na widowni.
O czym jest „Moje najlepsze wesele”
Początek filmu przegadany z poszarpaną narracją trochę mnie zdezorientował. Wierciłam się w fotelu lekko znudzona, zastanawiając się czy moje dzieciaki też uważają ten czas za stracony. Może by iść na lody i chociaż miło sobie spędzić czas razem? Ale dziewczyny oglądały z zaciekawieniem… Z czasem i ja zaczęłam się wciągnąć w perypetie głównego bohatera i utożsamiać się z nim. Akcja filmu rozgrywa się głównie w XVIII-wiecznym dworku, gdzie Max właściciel firmy organizującej śluby, przygotowuje kolejną uroczystość na życzenie dość ekscentrycznego i bufonowatego przyszłego pana młodego. Wypalony zawodowo, myśli o odsprzedaniu interesu i postanawia, że to ostatnia impreza. Chce ją zorganizować jak zwykle profesjonalnie i najlepiej jak to możliwe. Szczegółowo opracowuje plan i rozdziela role. Widz czuję się jakby brał udział w przygotowaniach do wielkiej bitwy. Ma być wspaniale, wystawnie i z klasą.
Niestety pracownicy firmy są tylko ludźmi. Mają swoje potrzeby, problemy, antypatie i wady. Powoli zaczynają zawodzić, a misterny plan wali się w gruzy. Max profesjonalnie reaguje, rozwiązuje problemy organizacyjne ,ale też łagodzi konflikty w załodze i pomaga w osobistych kłopotach podwładnych. Sam też nie jest wolny od osobistych rozterek, które musi odkładać na potem. Jest organizatorem wręcz doskonałym. Lawina niefortunnych zdarzeń sprawia jednak, że i on traci wiarę, a z najlepszego wesela robi się najlepsza katastrofa.
Jak film się kończy nie powiem, bo mam nadzieję, że się na niego wybierzecie.
Moim zdaniem
Mogę tylko powiedzieć, że prócz inteligentnego humoru , możecie spodziewać się umiejętnie budowanego napięcia, niespodziewanych scen pozwalających złapać oddech, którego brakuje w tym całym chaosie, a nawet lekko odlecieć (to w filmach lubię najbardziej). Znajdziecie też odpowiedź na pytanie, czy warto być ludzkim człowiekiem.