To już czterdziesty enty, a może pięćdziesiąty enty dzień izolacji. Nie wiem dokładnie, nie chce mi się liczyć. Dni zlewają się i mieszają. Przestaje mieć znaczenie dzień tygodnia. I tak siedzimy w domu, bez przyszłości, bez ważnych spraw do załatwienia, bez pracy na godzinę.
Kiedy to się zaczęło?
Dla mnie w marcu 13-tego. To tego dnia dowiedziałam się, że od jutra nie muszę chodzić do biura i zaczęła się praca on-line. Gdy się rozstawałyśmy z dziewczynami z biura, żartowałyśmy, że nie wiadomo kiedy teraz się spotkamy, licząc na rychłe spotkanie, tak na prawdę.
Było tuż po moich urodzinach. Na weekend planowałam rodzinne spotkanie. Cieszyłam się na przyjazd córki. Jeszcze debatowaliśmy, czy się spotykać, czy to bezpieczne. Nasze dylematy rozwiązał rząd wprowadzając zakaz przemieszczania i gromadzenia się. Poczuliśmy, że jest naprawdę groźnie. Impreza się nie odbyła. Ola nie przyjechała…
Dla Świata zaczęło się pod koniec grudnia.
Coś tam się słyszało, że jakiś wirus, że w Chinach, ale nikt się zbytnio nie przejmował. Nawet trochę się zżymałam na ludzi odkładających ze strachu podróże. Przecież to kolejna grypa. Po co panikować? Nie mogę zrozumieć o co kaman.
Później w lutym uderzenie we Włoszech, mnóstwo ofiar śmiertelnych, przerażające obrazy wywożonych nocą trumien z Bergamo. Moja znajoma, świetna dziennikarka, Agnieszka Zakrzewicz, pisze na swoim Facebook’u niesamowite raporty z Włoch Zatytułowane „Pozdrowienia z czerwonej strefy”. Włos mi się jeży, gdy to czytam, łzy same napływają. Przed oczami stają mi obrazy ludzi śpiewających na balkonach, by dodać sobie otuchy i później, gdy z tych samych balkonów wyzywają tych, co idą ulicami, obwiniając za roznoszenie zarazy.
Jednak nadal my żyjemy w swoim świecie,
przekonani, że koronawirus jest daleko. Tym czasem Covid 19 zdobywa wciąż nowe kraje. Pada Hiszpania. Tam też zaczyna się masakra. Kolejne państwa w Europie zamykają granice, wprowadzają izolację i kwarantannę. Tylko nie Wielka Brytania i Szwecja. Tam życie toczy się normalnie. Dla Wielkiej Brytanii takie postępowanie jest brzemienne w skutki. Ich służba zdrowia tego nie wytrzymała. Szwecja jakoś sobie radzi.
Nadchodzi czas zamknięcia naszego Państwa.
Zamykają się granice. Ludzie w panice wracają z zagranicy rządowymi samolotami. Pozostają w kwarantannach. W sklepach zaczyna się panika. Jednego dnia znikają z półek podstawowe produkty.
Jest piątek. Idziemy z Karolem na cotygodniowe zakupy. Jakież jest nasze zdziwienie, gdy zastajemy puste półki. Karol z triumfem przynosi mi jedno opakowanie ryżu Ancle Bens wygrzebane gdzieś kąta z najniższej półki. Ludzie chodzą z opuszczonymi głowami i omijają się z daleka.
Imieniny mamy Karola obchodzimy wieszając jej prezent na klamce. Zrobiłam dla niej chustę, chcę zobaczyć jak się podoba. Pokazuje mi się w oknie. Rozmawiamy przez telefon.
W kwietniu pojawiają się kolejne obostrzenia:
zakaz wstępu do parków i lasów, a tu taka piękna pogoda. Policja zatrzymuje ludzi na ulicach i wrzepia mandaty, jeśli ktoś nie ma sensownego wytłumaczenia dla swojego bytu w tym akurat momencie, w tym akurat miejscu. Mandat możesz dostać nawet za mycie auta na myjni. Zaczynam się czuć jak w stanie wojennym przed laty. Na myśl przychodzą mi nasze przemykania wieczorami od krzaczka do krzaczka, po godzinie policyjnej, strach towarzyszący każdemu wyjściu z domu.
Przed hipermaketami stoją kilometrowe kolejki. Stoimy karnie, w odległości 1,5 metra, w maseczkach – jeszcze nie obowiązkowych, ale już wiemy, że potrzebnych. Na wejściu obsługa wydaje rękawiczki i płyn do dezynfekcji dłoni. Wpuszczanych jest kilka osób na raz.
Rosną statystyki zakażonych i zmarłych. DePeEsy zamieniają się w umieralnie. Brak opieki, brak środków.
Wszystko odkażamy. Cokolwiek jest dostarczone do domu, jest spryskiwane alkoholem. Znalazłam dojście do maseczek. Dzielę się nimi ze znajomymi. U mnie na wsi KGW też szyje maseczki, a Strażacy rozwożą je po domach. Po dwie na dom za darmo. Jestem dumna, że żyję w takiej społeczności.
Strach i nadzieja, że jak dostosujemy się wszyscy, zostaniemy w domach, to zaraza szybko minie, to moje główne uczucia.
Tymczasem nadchodzi rocznica smoleńska
Arogancja elit rządzących przyprawia mnie o mdłości. Pod pomnikiem zbiera się tłum najważniejszych ludzi w kraju, w towarzystwie jeszcze większej liczby ochroniarzy. Nikt nie nosi maseczki. Nikt nie ma rękawiczek. Stoją blisko siebie. Internet natychmiast zapełnia się protestami i żartami. Dowiadujemy się, że 30 cm to teraz równowartość 1,5 metra, bo tyle od siebie stoją dostojnicy rządzącej partii. Ofijalnie tłumaczy nam się, małym żuczkom bez rozumu, że to wykonywanie czynności służbowych. Nawet kuzyn prezesa tam był służbowo? Złajany za próbę noszenia maseczki, karnie ją zdejmuje.
To też czas Świąt Wielkiej Nocy.
Dla wielu czas pamięci o najbliższych, także tych, co odeszli. Nie jest nikomu dane ich odwiedzić . Cmentarze są zamknięte. Nikomu? Na pewno? Jednemu wolno i to limuzyną wjechać na cmentarz, by odwiedzić grób matki. Znów czuję się jak średniowieczny chłop pańszczyźniany.
Święta obchodzimy sami. Bez Oli, bez spotkań z rodziną, czy przyjaciółmi. Smutne takie święta.
Surrealizm naszego życia zadziwia mnie coraz bardziej
Oglądając wiadomości w TV otwieram coraz szerzej oczy. Niewiarygodne, co klasa rządząca sobie poczynia. Czuję się jak bezwolne bydło prowadzone na rzeź. Zbliżają się wybory prezydenckie, ochoczo nam organizowane bez oglądania się na nasze bezpieczeństwo i prawa obywatelskie.
Bezprawie to najlepsze słowo na to, co się dzieje wokół. Propaganda rządowa poniża moją inteligencję. Niewiarygodne staje się prawdziwe. Nasuwa mi się coraz więcej skojarzeń z komunizmem. Zupełnie jakby wróciły czasy Gomółki, czy Bieruta.
A już myślałam, że nasz kraj się ucywilizował, ustabilizował. Zaczynałam odczuwać spokój i dumę z naszego rozwoju i tego jak wspaniale doganiamy zachodnie cywilizacje po latach zniewolenia… Nawet miałam jakieś poczucie bezpieczeństwa… Od nowa stajemy się kmiotkami Europy…
Wszystko runęło jak domek z kart
I to jeszcze mam dziękować i być wdzięczna, że tylko takie straty z koronawirusem. Przy innych, tamtych z poprzednich lat rządach, nie dalibyśmy rady! A dajemy? Serio? Ludzie tracą pracę, służba zdrowia ledwo dyszy wspomagana przez prywatnych darczyńców. Trwa jedna wielka zrzutka narodowa. Składamy się na co się da. Brakuje sprzętu, środków ochrony osobistej, wszystkiego. Lekarze i pielęgniarki są traktowani przez państwo jak niewolnicy. Za cichym przyzwoleniem rządzących, prymitywy, których nie brakuje wyładowują na medykach agresję i frustrację. Za bardzo odeszłam w politykę, a nie o tym chciałam pisać.
Nadchodzą Hani urodziny,
Miała być wielka feta. Córcia snuła plany od prawie roku. A było domowo, nawet bez babć. Rano wpadły do niej najlepsze przyjaciółki. W maseczkach, z balonami i tortem. Każda przyjechała osobno. Nie miałam serca, by ich nie wpuścić. To pierwsze osoby w naszym domu od początku izolacji. Złożyły życzenia i zniknęły. Pocieszam ją – odbijemy sobie córcia…
A tymczasem,
mimo spodziewanego piku zachorowań, poluzowano zakazy. Można iść do parku, jest więcej osób w sklepach i w kościołach. Otwarto cmentarze. Warunkiem noszenie maseczki. Policja do tej pory karząca na każdym kroku, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nagle zniknęła. Przejedziesz pół Polski, nie zobaczysz ani jednego policjanta. Za to spotkasz tłumy piknikujących bez maseczek Krakowian nad Wisłą. Mieszkańców wsi bez maseczek, spokojnie rozmawiających przy drogach. Sielanka. Cóż wybory…
Do tej pory karna
siedzaca w domu i myśląca, że to jedyna droga do szybkiej poprawy sytuacji, zaczynam mieć wątpliwości. Czy to wszystko ma sens? Czy to nie jest tak, że jak nie umrzemy na koronowirusa, to umrzemy z głodu? Ile wytrzyma naród bez pracy, bez wypracowywania środków do życia? Na ile starczy nam oszczędności i cierpliwości?
Widzę, że nie tylko ja weszłam w fazę negowania i wątpliwości. Zaczęły szerzyć się teorie spiskowe. Ludzie są zmęczeni, zgnębieni, pełni strachu o przyszłość. Coraz częściej zadajemy sobie pytanie o sens izolacji. O sens tego całego poświęcenia.
Staram się
jednak nie poddawać czarnym myślom, choć pracuję w turystyce i każdy dzień dłużej w pracy, to moje osiągnięcie. Coraz mniej oglądam wiadomości – to przygnębia. Zawsze bardzo aktywna i teraz też organizuję sobie tak dzień, że wieczorem padam do łóżka nieprzytomna. Ważne jest zachowanie rytmu dnia. Ważne jest odsuwanie złych myśli. Ważne jest życie tu i teraz. Ważne jest by nie zamartwiać się rzeczami, na które nie mam wpływu. Ja waleczna zawsze, teraz też walczę. W każdą dobrą myśl, o dobre samopoczucie moje i rodziny.
Ale też chcę dać coś od siebie.
Chcę pomagać. Nie stać bezczynnie. Każdy pomaga jak może i potrafi. Ja staram się wymyślać dla moich czytelników różne sposoby na produktywne, pozytywne spędzenie czasu. Może to komuś pomoże?
Odgrzałam też moje instruktorskie szlify i zaczęłam organizować Zumbę online dla moich Zumbabek. Jedna z nich napisała do mnie, jakiś czas temu, że wspomnienie naszych zajęć i słuchanie naszych piosenek pomaga jej przetrwać. Czemu więc nie dać tego innym? Tańczymy więc sobie, cieszymy wzajemną bliskością na odległość, muzyką i oderwaniem od rzeczywistości. Mam nadzieję, że właśnie tak im pomagam, a sobie przy okazji.
Wiem, że to niewiele, ale chociaż tyle mogę, tyle daję…
Czekam końca izolacji.Potrzebuję powrotu do normalności jak ryba potrzebuje wody, jak ptak przestrzeni. Cały czas mam nadzieję, że do tej normalności wrócę.