Podsumowanie miesiąca, to nowa pozycja, którą chciałabym na stałe wprowadzić do repertuaru strony. Będzie po trosze o wszystkim, co robiłam, przeczytałam, zobaczyłam w danym miesiącu, a nie rozpisywałam się o tym na blogu. Taki rodzaj pamiętnika. Pomysł zaczerpnęłam od Magdy z apetycznie-klasycznie.pl, której blog swoją drogą, bardzo Wam polecam.
Ten kwiecień był wyjątkowy i wszyscy o tym wiemy. Pisałam w tym kontekście już nieco, więc zostawmy nieprzyjemne wątki za sobą i skupmy się na pozytywach, a było ich naprawdę sporo.
Kwiecień to jeden z moich ulubionych miesięcy,
kiedy wreszcie zaczynają kwitnąć moje ulubione kwiaty. Po marcowych krokusach, pokazują się fiołki , które rozpleniły mi się wyjątkowo i oszałamiały swoim zapachem, gdy tylko się do nich zbliżałam. Zażółcają się krzewy złotokapu bardzo przeze mnie wypatrywanego, gdy jadę przez łódzkie ulice – dzięki niemu jakoś weselej mi na duszy, później pojawiają się żonkile i tulipanki, a moja mirabelka ubiera się w strój panny młodej. Zaczyna się kwiatowe szaleństwo jednym słowem, a ja jestem w siódmym niebie.
Korzystając z pogody
dużo czasu spędziłam na rowerze. Uciekałyśmy z córką w pola, pedałowałyśmy gadając o życiu. Ten rower z Hanią to zdecydowanie dobra strona czasu kwarantanny. Pracuję zdalnie, jak wielu. Nie tracę więc czasu na dojazdy i poświęcam go mojemu dziecku. Cieszę się, że mimo 17-tu lat chce spędzać ze mną czas. W ogóle
moje dzieci
to kochane są. W ramach kwarantanny zajęły się mamą. Jedna ze mną roweruje i uszyła mi maseczkę, druga obcięła mi włosy i napisała ze mną tekst o kolażach. To cudowne uczucie mieć dzieci, razem działać, być z nimi tak blisko. Jestem z nas dumna, że nam się to udaje.
Wróciłam czynnie do zumby
Pisałam już o tym, ale dla mnie to ważna sprawa. Zumba to było/jest coś co daje mi energię do życia, w czym czuję się jak w domu. Przez prawie dwa lata nie mogłam tańczyć ze względu na zdrowie. Teraz wracam i nadrabiam zaległości. Od razu krew w żyłach szybciej krąży i żyć się chce. Spotykam się z dziewczynami on-lnie. Ale nie myślcie, że dajemy sobie fory. Z zajęć wychodzę zlana potem jak niegdyś, mimo że na zajęcia chodzę do sąsiedniego pokoju.
Wróciłam też do ogrodnictwa
Choć to dość szumne określenie na to, co robię. Myślę, że poświęcę temu osobny wpis, więc teraz tylko zaznaczam. Bardzo się cieszę, że znów będę miała swoje truskaweczki, warzywa i kwiatki. Oczywiście, jeśli powschodzą i się utrzymają. Nie mam chyba za bardzo talentu do uprawy roślin.
Szydełko
w tym miesiącu to mój plac boju i sprawdzian dla pokładów cierpliwości. Najpierw duża torba z owalnym dnem, które nijak mi nie wychodziło i prułam chyba z sześć razy. Później prawie miesiąc robienia chusty, którą ostatecznie sprułam prawie do zera, choć zrobiłam ją w osiemdziesięciu procentach. Jakoś mi nie wychodził brzeg, który kształtem przypominał skrzydła drapieżnego ptaka w locie. Ale po co patrzeć na wzory? Lepiej samemu kombinować, ha ha. Niereformowalna jestem. Nie trzymam się schematów nigdy, także w życiu. A potem ponoszę konsekwencje. Za to mam nadzieję, że się rozwijam i uczę, ale chyba najbardziej to się uczę pokory. To też ważna lekcja.
Dużo wolnego czasu to też czas na
książki. W kwietniu przeczytałam/ wysłuchałam trzech całych powieści i zaczęłam czwartą. Po raz enty polecam Wam audiobooki. Świetna sprawa.
Pierwsza z książek to „Kirke” – Madeline Miller. Urzekło mnie hasło na okładce: „Daj się oczarować”. Bo kto nie chciałby dać się oczarować? Historia z gatunku fantasy osadzona w realiach mitologii greckiej, całkiem wiernie oddanej. Opowiada losy córki Heliosa – Kirke, bogini – czarownicy, pogardzanej przez innych bogów. Piękna opowieść o harcie ducha, rozwoju, konsekwencji i miłości zarówno matczynej, jak i tej między kobietą, a mężczyzną. Prócz Kirke spotkamy tu całą plejadę mitologicznych bogów i herosów. Jest Atena, Helios, Zeus, Hermes, ale też Odyseusz , Medea, Dedal, Ariadna i Minotaur, wymieniać bym mogła długo. Dla Tych, co kochają mitologię grecką, na pewno będzie to lektura ciekawa.
Druga książka to „Kraina Chichów” – Jonathanna Carrolla, jednego z moich ulubionych pisarzy czasów studenckich. Jeśli lubicie odjechane klimaty, osadzone we współczesności, to Carroll Wam je na pewno zapewni. Dla mnie to było takie czytanie sentymentalne. Powrót do lat młodości.
Ostatnia to „Zjazd absolwentów” – Guillaume Musso. Typowa dla tego pisarza powieść kryminalna o niespodziewanych zwrotach akcji. Wielkie namiętności, miłość, determinacja i tajemnica. Skomplikowane układy. Takie książki dobrze się czyta.
Co by tu jeszcze Wam napisać?
Aha, zrobiłam mydło nagietkowe i ukręciłam krem z oleju z czarnuszki i krokosza. Wszystko do cery wrażliwej i atopowej. W ostatnich dniach kwietnia warzyłam też miodek z mleczy na przeziębienia. W sam raz, bo trochę się zasiedzieliśmy na tarasie przedwczoraj i katarek się pojawił. Uwielbiam to kręcenie mydeł i kremów. Dla mnie to takie trochę magiczne zajęcie. Czuję się jak jakaś szeptucha, wiedźma pradawna. Lubię to mieszanie, miarki, gotowanie, zastanawianie się za każdym razem: uda się nie uda? A później jaka radość i satysfakcja używać własnoręcznie zrobionych kosmetyków. Wiedzieć, że komuś też służą. Świetne uczucie.
To chyba już wszystko z kwietnia. Ciekawe, jak wyglądał wasz kwiecień. Co nowego u Was się wydarzyło? A może bez zmian, spokojnie i stabilnie? To też ma swoje zalety.
Tymczasem zaczynamy nowy miesiąc. Ciekawe, co nam przyniesie?