„Pomagam dzieciom w Nepalu” – to było jedno z pierwszych zdań, jakie usłyszałam, gdy poznałam Kasię Witkowską i już wiedziałam, że oto przede mną stoi niezwykła kobieta, którą warto bliżej poznać i być wśród jej przyjaciół. O tym jakie ma pasje i marzenia. Skąd się wzięła w Nepalu, co z tego wynikło – w dzisiejszym wpisie z cyklu „Zwyczajne Niezwyczajne”.
Kasię spotkałam na imprezie Influencer Life. Ze swoją skromnością, dystansem, a jednocześnie skupieniem, zupełnie tam nie pasowała. Lekko jakby zagubiona w tym mega ekstrawertycznym światku, jednak doskonale wiedząca czego chce. A chciała dowiedzieć się więcej o tym jak prowadzić bloga (ale chyba tylko od technicznej strony, bo jak przeczytałam jej teksty na dotykamchmur.pl, to aż poczułam ukłucie lekkiej zazdrości), a po co? Aby mogła dzielić się swoimi pasjami i misją, choć sama pewnie chyba by tego tak nie nazwała.
Zaczęłyśmy rozmawiać
i oczy otwierały mi się coraz szerzej. Chodzi po górach, nurkuje, skacze ze spadochronem. Kręci filmy i robi zdjęcia podczas skoków i właśnie kończy kurs instruktora skoków spadochronowych. Samo to już wystarczy, by tę zwyczajnie wyglądającą dziewczynę nazwać niezwykłą. A to dopiero czubek góry lodowej. Bo Kasi górą lodową, ukrytą na razie przed Wami, jest jej działalność w Nepalu. Zapraszam Was więc do odkrywania tej góry. Mam nadzieję, że na odkrywaniu jej ze mną nie poprzestaniecie.
Myśli Potarganej: Skąd się wzięłaś w Nepalu? Dlaczego właśnie tam?
Marzyłam, żeby zobaczyć Himalaje
Kasia Witkowska: Marzyłam, żeby zobaczyć Himalaje. Jak kochasz góry, to Himalaje masz zawsze z tyłu głowy. W góry mnie ciągnęło od dawna, ale jako dziewczyna nie trafiłam na towarzystwo, które po górach chodzi. Wiesz, jak to w liceum – imprezy, działki, grille. A sama jakoś nie byłam na tyle zdeterminowana, by chodzić bez ekipy. Później angażujące studia też nie sprzyjały górskim wyprawom.
Zaczęłam skakać ze spadochronem
Dopiero po studiach, jak zaczęłam skakać ze spadochronem, poczułam że skoro mogę sama z własnej woli, wyskoczyć ze sprawnego samolotu, to mogę wszystko. Zapisałam się na kurs wspinaczkowy, bo bardzo chciałam się wspinać.
MP: Nie mogłaś po prostu ruszyć w góry, tylko zrobiłaś kurs?
KW: Brakowało mi jeszcze na tyle wiary w siebie i własne umiejętności, by wspinać się bez kursu. Chciałam mieć wyzwanie i mu sprostać. W moim życiu też nastąpiły zmiany. Rozstałam się z moim chłopakiem, ponieważ dla mnie było jasne, że teraz mogę być tylko z kimś, kto skacze.
Poznałam Tomka i zakochałam się…
Po jakimś czasie poznałam mojego obecnego partnera – Tomka. On też skakał i chodził po górach. Był ratownikiem TOPR, nurkował. Wybraliśmy się razem w góry i… zakochałam się w Tomku i w górach. Na wyjeździe w Alpy Tomek rzucił, że za rok ruszamy w Himalaje. Nie chciało mi się wierzyć, powiedziałam, że chyba nie dam rady, że to dla mnie za wcześnie, że on ma doświadczenie, a ja nie. Na to on, że to wszystko bull shit i za rok byliśmy w Himalajach.
Miesięczny trekking 2011 w Nepalu i moje życie się odmieniło
Nie jechaliśmy do Nepalu całkiem w ciemno. Tomek był już tam dwa razy: na wyprawie organizowanym przez TOPR z okazji ich 100-lecia, oraz gdy pobił rekord świata w nurkowaniu na największej głębokości w najwyższym dotychczas punkcie na Ziemi, czyli na 5 tys. m n.p.m. Miał więc już doświadczenie i wiedział czego się spodziewać.
Powiedział, żebyśmy zabrali dla tamtejszych dzieci jakieś kredki do rozdawania zamiast słodyczy (wiesz, że zanim zaczęli odwiedzać ich turyści, nie było problemu z próchnicą u nich?). Kupiliśmy więc kredki i zabraliśmy ze sobą.
Jednego z pierwszych dni trekkingu, w pewnej wiosce, podeszły do nas dzieci na oko 3-4 letnie. Na szybko, pod ręką, mieliśmy przy sobie jedną paczkę kredek. Daliśmy więc dzieciom po jednej (!). Taką radość widziałam pierwszy raz w życiu. Za chwilę z domu wyszła matka z dwulatkiem. Bardzo się zasmucił, że nie dostał kredki, a my nie mieliśmy już więcej. I wtedy jedno z dzieci podeszło do maluszka i oddało mu swoją kredkę. Bardzo mnie to wzruszyło. Potem często widziałam takie akcje.
NEPAL – Never Ending Peace and Love
Tak Nepalczycy tłumaczą nazwę swojego kraju. I to prawda. Od ludzi w Nepalu wiele się nauczyłam. Całkowicie zmieniłam system wartości. Pamiętam, jak przed tym trekkingiem biegałam po centrum handlowym, żeby sobie kupić nowy, zupełnie niepotrzebny, ciuch. A tutaj takie potrzeby. I Ci ludzie zupełnie inni. Sami niesamowicie biedni, są gościnni i serdeczni. A do tego bardzo akceptujący i tolerancyjni. Obok siebie żyją w zgodzie muzułmanie, buddyści, hinduiści i chrześcijanie.
MP: To wtedy wpadłaś na pomysł pomocy tamtejszym dzieciom?
KW: Nie, jeszcze nie. Wróciłam odmieniona i dużo myślałam o tym, co tam przeżyłam. Byliśmy tam jeszcze w 2013 roku, jednak nie widzieliśmy jeszcze wtedy jak bardzo przydałaby się tam pomoc.Kolejną wyprawę planowaliśmy na się na 2015 rok. Coś nam stanęło na przeszkodzie i nie pojechaliśmy. I całe szczęście, ponieważ właśnie wtedy, gdy mieliśmy tam być, Nepal nawiedziło ogromne, wyniszczające trzęsienie Ziemi.
Zdruzgotani próbowaliśmy się skontaktować z tamtejszymi naszymi przyjaciółmi. Długo to się nie udawało, ponieważ padła tam cała infrastruktura. Gdy wreszcie się skontaktowaliśmy, usłyszeliśmy, że dostali już pierwszą pomoc. Obawiają się jednak, że więcej nie dostaną. Prosili więc, by o nich nie zapominać, przyjeżdżać, pomóc im rozwijać edukację i dać im zarobić. Tacy już są. Proszą nie o ryby, tylko o wędkę.
Wiedzieliśmy, że teraz na pewno musimy jechać do Nepalu jak najszybciej.
Zaczęliśmy więc przygotowania do wyjazdu. Któregoś dnia wpadliśmy na zdjęcie z tamtejszej prasy ukazujące szkołę w miejscowości Bragha. Stało się jasne, że właśnie to będzie cel naszej podróży.
Postanowiliśmy pomóc tej szkole i kupić im podręczniki. Przemyśleliśmy jednak, że ponieważ szkoła jest na dużej wysokości i ciężko by było dodźwigać tam książki. Dlatego zdecydowaliśmy się kupić im laptopa i rzutnik. Ponagrywaliśmy im różne audycje, bajki po angielsku itp.
Dotarło też do nas, że dzieciaki marzną w swojej szkole. Potrzebowały kurtek, albo grzejników. Rozumiesz?! Dzieci marzną, a my im tu z laptopem chcemy jechać. Jednak, ponieważ zbiórka na laptop była już w toku, zaczęłam szukać chętnych do pomocy i w temacie kurtek.
Do laptopa i rzutnika dołożyli nam się znajomi z Bydgoszczy, którzy u siebie zorganizowali zbiórkę. Mieliśmy dzięki temu na kurtki. Drugiego, swojego laptopa chciał nam dać Paweł Staliński. Na nieszczęście laptop w chwilę przed wyjazdem padł. Zmartwiony poskarżył się sąsiadowi, że obiecał, a tu laptop nie żyje. Na co sąsiad niewiele myśląc, pojechał, kupił laptopa i tablet i dał Pawłowi dla naszych dzieciaków.
MP: Czyli warto wierzyć w ludzi?
KW: Tak. Jak robisz coś dobrego, to ludzie się znajdują.
MP: A jak sobie organizacyjnie poradziliście z tymi kurtkami, laptopami i rzutnikiem? Przecież samolotem chyba tyle się przewieźć nie da?
KW: Oczywiście, że nie. Kurtki i grzejniki kupiliśmy już w Nepalu. Wiesz, jak powiedzieliśmy sprzedawczyni po co nam tyle kurtek, to się popłakała i jeszcze taniej nam policzyła.
MP: To ile kosztuje taka kurtka tam?
KW: Dla nas niewiele, bo 30zł, ale dla nich to bardzo dużo.
MP: I sami to wszystko im zadźwigaliście?
KW: Nie, to by było za ciężkie. Wynajęliśmy dwóch tragarzy do pomocy. My nieśliśmy część ładunku, a oni część i ruszyliśmy do Braghi.
Już w górach, idąc szlakiem, usłyszeliśmy gwar dzieci. Zaciekawieniu zboczyliśmy ze szlaku. Tak jak myśleliśmy, trafiliśmy do lokalnej szkoły. Myśląc szkoła widzimy murowany budynek z oknami, dachem i drzwiami. Ale nie tutaj. Ta szkoła to była blacha falista i plandeka. Trochę przypominała wiatę garażową, gdzie każda wnęka, to była „klasa”. Dzieci siedziały na ławkach i pisały jakiś egzamin. Ale jak nas zobaczyły, natychmiast przerwały. Porozmawialiśmy chwilę, opowiedzieliśmy, że idziemy do Braghi z pomocą. Zapytaliśmy czego oni by potrzebowali. Głupie pytanie, od razu widać, że budynku dla szkoły. A oni na to, że chcieliby piłkę do gry. Co?! Jaką? O co chodzi?
Urzekli nas tym bardzo. Taka bieda. Takie potrzeby, a oni marzą o piłce? Musieliśmy trochę ochłonąć, przemyśleć. To był dla nas wielki szok to spotkanie. Pożegnaliśmy się więc i pod pretekstem konieczności zjedzenia posiłku wyszliśmy ze szkoły. Jednak ta myśl nie dawała nam spokoju. Każdemu z osobna zakiełkował pomysł, który po krótkiej naradzie wprowadziliśmy w życie i wróciliśmy do tej szkoły, by dać dzieciom jeden z naszych laptopów. Patrzyli na nas jakby ujrzeli duchy, nie wierząc własnym oczom.
To był początek. Ta przygoda trwa do dziś. Nadal mamy kontakt i pomagamy im. To są bardzo wdzięczni i serdeczni ludzie. Wiesz, że oni nam składają życzenia z okazji NASZYCH świąt? A my egocentrycy, nawet nie wiemy jakie oni mają święta. Od Nepalczyków musimy się jeszcze wiele nauczyć…
W tym miejscu zakończmy tę część wywiadu. Jeśli ciekawi Cię co się stało dalej i jak Kasia i jej przyjaciele ze Sky Tatra Team pomagają dzieciakom w Nepalu, zapraszam na mojego bloga za tydzień.
Chciałabym też prosić Cię o wsparcie dzieci w Nepalu i pomoc Kasi w jej działalności. Każdy grosz i każda pomoc się liczy. Dla nas 80 USD, to jedna któraś wypłaty. Tam – miesięczna pensja nauczyciela. Dzieciakom brakuje wszystkiego, nawet tak prozaicznych rzeczy jak buty i szczoteczki do zębów. Są wdzięczni za każdą okazaną pomoc. Niewielkimi kwotami, możesz zrobić coś na prawdę dużego. Więcej na temat samej pomocy znajdziesz na: https://pomagam.pl/szkolywchmurach
Pomocą będzie także udostępnienie tego posta jak największej ilości osób, bo nigdy nie wiadomo, kto to przeczyta, jakie ma możliwości i serce.
Zdjęcia: Gabrysia Łasek, Bartosz Dobrowolski, Kasia Witkowska