Ostatni weekend ferii. Jagoda ma wyjście z przyjaciółkami. Kasia szybki wypad do Krakowa. Kończy się spanie do południa i wolność z dala od szkoły. A ja zaczynam wyczuwać napięcie rosnące w domu. Jagoda kupiła repetytoria i obłożyła się nimi. Kasia nabyła lektury i powoli do nich zaczyna zaglądać. Moje dziewczyny zbierają siły i motywację do ostatniej prostej przed egzaminem gimnazjalnym i maturą.
Nie będzie łatwo, choć wiem, że dla obydwu egzaminy to w pewnym sensie formalność. Teoretycznie wystarczy zdać. Kasia i tak wybrała uczelnię, dla której przedmioty maturalne nie mają znaczenia. Jagoda z dyplomem laureata olimpiady w kieszeni, ma z tyłu głowy, że jak tylko zda, dostanie się gdzie zechce.
Czy aby na pewno? Idzie do liceum w „wielkiej kumulacji” i to jako ten pokrzywdzony, gimnazjalny rocznik, dla którego jest naszykowanych mniej miejsc, mniej klas w liceach, niż dla dzieci po podstawówce. Przynajmniej w naszym mieście tak jest. Może więc jednak ten dyplom laureata trzeba schować do kieszeni, walczyć o oceny i użyć go tylko jako dodatkowego argumentu? Bardzo mi jej szkoda, bo namęczyła się z olimpiadą, właśnie po to, by mieć komfort spokojnego podejścia do egzaminów, a teraz nie wiadomo…
Jej koledzy i koleżanki z klasy też nie mają za różowo. Trochę jakby ukarani z nie wiadomo jakiego powodu, brakiem dostępu do tylu profili i klas w liceach, co dzieci po szkołach podstawowych. Ostatnio w jednej z lokalnych stacji radiowych słyszałam radosną wypowiedź przedstawiciela kuratorium, że wprawdzie klas w liceach jest mniej, ale przygotowano mnóstwo miejsc w szkołach zawodowych, na pewno więc każde dziecko po gimnazjum będzie miało gdzie iść do szkoły.
Zaraz! To moje dziecko nie zasługuje na szansę na studia? Nie mam nic do szkół zawodowych. Wręcz przeciwnie. Są bardzo potrzebne. Jest mnóstwo osób, które nie lubią się uczyć i nie czują takiej potrzeby, albo widzą się w konkretnym zawodzie, do którego jest potrzebna taka szkoła, ale dlaczego likwiduje się klasy w liceach i zamyka dostęp do nauki jednym dzieciom, a drugim otwiera wszystkie drzwi? W czym dzieci po podstawówce są lepsze, od tych po gimnazjum?
Eh, poniosło mnie, bo nie do końca chciałam o tym pisać, ale jak o tym pomyślę, to szlag mnie trafia. Po wielkich rozterkach wreszcie córcia wybrała klasę i liceum i co? I właśnie tę klasę zamknęli dla gimnazjalistów. Szkoda mi jej bardzo.
Wracając do tematu. Idzie druga połowa roku szkolnego, ta ostatnia dla każdej z nich i najważniejsza. Zbieramy siły wszystkie trzy, bo pewnie ja też ich będę potrzebowała. Nie jedna łza w tym czasie poleci. Będzie stres i przemęczenie, które trzeba będzie złagodzić, ukoić. Dać oparcie. Okazać spokój i pewność, że wszystko będzie dobrze. Bo będzie. Strach przecież ma zawsze wielkie oczy, a później się wspomina z rozrzewnieniem te wszystkie rozterki i nawet sam egzamin.
Jednak muszę się Wam przyznać, że chyba też się podświadomie stresuję, choć wiem, że nie ma się czego bać. Coraz częściej śni mi się, że podchodzę do matury z matematyki, której nota bene, na swojej maturze nie musiałam zdawać. Sen jest zawsze taki sam: właśnie zaczyna się egzamin, albo za chwilę się zacznie, a ja uświadamiam sobie, że mam czterdzieści parę lat, od dawna nie chodzę do szkoły i kompletnie nic nie pamiętam. Wpadam w panikę: co teraz, co teraz? Masakra!
Pocieszające w tym wszystkim jest to, że czas płynie. Za moment egzaminy staną się chwilą obecną, a za drugą chwilę będą już przeszłością, a za kolejną wspomnieniem i co najwyżej sennym koszmarem matki przed maturą dziecka. A teraz trzeba się spiąć po prostu i zrobić wszystko, by to wspomnienie było jak najlepsze.