Fuerteventura to trzecia z Wysp Kanaryjskich, po Teneryfie i Laznarote, którą miałam przyjemność zwiedzić i odwiedzić. Jednak, o ile pozostałe wyspy zwiedzałam właściwie tylko turystycznie, to Fuertę miałam okazję poznać także od strony hoteli.
I to jest zdecydowanie ogromna zaleta pracy w biurze podróży. Możesz zwiedzać świat na specjalnych zasadach. Oglądasz hotele i wszystkie najciekawsze atrakcje danego regionu, a każdy z nich stara się pokazać z jak najlepszej strony. Akurat hotelarze, moim zdaniem, nie musieli się tak bardzo starać (choć było to bardzo miłe), bo
hotele
na Fuertaventura są naprawdę świetne. Nawet te najtańsze są bardzo czyste i zadbane, a pokoje dobrze wyposażone. Wraz z ceną i ilością gwiazdek, idzie oczywiście jakość, piękniejsze baseny, większy wybór potraw, dodatkowe usługi, czy bliskość plaży. Jednak w tych tanich, też da się wyspać w dobrych warunkach i miło spędzić czas pomiędzy wycieczkami, czy wyprawami na plaże,
a
plaże
na Feurcie są naprawdę piękne. Szczególnie plaża w miejscowości Jandia na południu wyspy – bardzo rozległa, szeroka z piaskiem przypominającym cukier, nie mówiąc już o słynnych wydmach Coralejo w pobliżu kurortu o tej samej nazwie, na północy Furteventury, czy groźnej, ale fantastycznej Playa de Cofete, którą warto odwiedzić i podziwiać, ale przy której lepiej nie korzystać z kąpieli. Występują tam silne prądy wciągające, które powodują, że pływanie tam jest dość ryzykowne. Dla miłośników plażowania bardzo polecam piękną, szeroką, ozdobioną latarnią morską, plażę Jandia. Mnie zaś urzekła maleńka, czarna plaża wśród klifów, przy miejscowości Ajuy, gdzie piasek skrzy się jak czarne diamenty, a ogromne szafirowe fale nie dają od siebie oderwać wzroku.
Fuerta to raj dla
windsurferów i kitesurferów.
Jak sama nazwa wskazuje, fuerte – silny, ventura – wiatr, wyspa jest wprost dla nich stworzona. Najbardziej znane spoty, gdzie możecie zobaczyć niebo i ocean mieniące się kolorowymi żaglami, znajdują się przy wydmach Coralejo, oraz na plaży Sotavento w pobliżu Costa Calma. Wielką frajdę mają tam też miłośnicy ślizgania się po falach, na deskach surfingowych, gdyż fale oceaniczne potrafią być tam na prawdę imponujące. Jeżeli nie jesteście fanami sportów wodnych, a lubicie kontakt ze zwierzętami, polecam Wam
Oasis Park
To prawdziwa oaza, roślin i zwierząt na tej dość pustynnej wyspie. Zoo rozpościera się na ogromnym terenie. Znajdziecie tam nie tylko liczne gatunki zwierząt, ale też wspaniałą, niespotykaną roślinność, wśród której królują gigantyczne kaktusy.
Park szczyci się tym, iż nie jest zwykłym Zoo, ale placówką badawczą. Prowadzi wiele projektów naukowych, edukacyjnych i proekologicznych. Pokazy zwierząt, które można tam podziwiać, przygotowywane są z miłością do zwierząt i znajomością zwierzęcej psychologii. Byłam tak zachwycona i wzruszona podczas pokazu lwów morskich, że aż sama się sobie dziwiłam. W Oasis można też karmić zwierzęta (karmą oferowaną w parku). Karmienie żyraf ich zaczepki i długie szorstkie języki, to naprawdę niesamowita frajda. Możecie też na żywo spotkać się z królem Julianem i jego świtą, czyli gromadką lemurów na specjalnym wybiegu do tego przeznaczonym. Lemury są zwinne, wesołe i ciekawskie. Ludzie w ogóle im nie przeszkadzają. Chodziły nam po głowach i ramionach. Przysiadały na nas, zaglądały opiekunom do kieszeni w ciągłym poszukiwaniu przysmaków.
Dużą część Oasis można zwiedzić jadąc specjalną kolejką, co muszę powiedzieć, jest miłą chwilą odpoczynku, ale też okazją do zobaczenia wspaniałej panoramy parku z oceanem w tle. Lunch możecie zjeść w tamtejszej, bardzo klimatycznej restauracji z pysznym jedzonkiem. Kolejny dzień możecie spędzić
zwiedzając wyspę dookoła.
Jest nieduża, więc na pewno zdążycie zrobić to wynajętym autem w jeden dzień. W tym czasie warto zobaczyć Czarną Grotę w pobliżu wspominanego miasteczka Ajuy. Legendy głoszą, iż była schronieniem dla pirackich statków. Do groty wiedzie kamienista droga nad urwiskiem, pod którym kotłują się i pienią wody Atlantyku. Imponujący widok. Ajuy to dziwne miasteczko – cztery domy i trzy knajpki na krzyż, ale taki jest właśnie urok Fuerty. Ajuy ma jeszcze jedną atrakcję, dostępną tylko Polakom. Tą atrakcją jest nazwa miejscowości, jeśli wiemy, że hiszpańskie „j” czytamy jak „h”…
Nie możecie też ominąć pierwszej stolicy wyspy – Betancurii. Urokliwej, pocztówkowej, mini (znów) osady otoczonej palmami i polami opuncji. Tu koniecznie przysiądźcie w knajpce na małe tapas przed dalszą drogą.
Niedaleko Betancurii znajduje się jedna z licznych kozich farm, gdzie wypasa się kozy, by z ich mleka robić pyszne tradycyjne sery podawane z dżemem z owoców nieopodal kwitnącej opuncji. Na farmie zobaczycie jak powstaje ser i skosztujecie go zapijając tutejszym rumem.
Jeżeli interesujecie się kosmetykami, lub macie problemy skórne, koniecznie odwiedźcie podczas wycieczki plantację aloesu, z którego uzyskuje się kosmetyki nie tylko pielęgnacyjne, ale też lecznicze. Na plantacji poznacie ciekawostki i fakty na temat zbawiennego działania aloesu, oraz kupicie naturalne kosmetyki, które są tam wytwarzane.
Taka wycieczka wyczerpie wasz czas tego dnia, a warto jeszcze
wybrać się przez góry
na dziką, dziewiczą plażę południowej części Fuerty – Cofete. To tajemnicze miejsce ze szczątkami byłego cmentarza i jedynym domem (Willa Wintera) na zboczach gór okalających Cofete, o którym krążą setki legend i teorii spiskowych, na pewno pobudzi waszą wyobraźnię.
Gdy już nasycicie się niesamowitym klimatem plaży, wybierzcie się na najdalej wysunięty koniec wyspy, czyli Punta de Jandia, gdzie znajdziecie jedną z wielu tutejszych latarni morskich i zjecie obiad w kolejnej miniaturowej miejscowości w pobliżu. Polecam klimatyczną restauracyjkę Pajara, tuż przy samym brzegu oceanu, gdzie dostaniecie prawdziwe regionalne potrawy z imponującą swoim rozmiarem, paellą na czele.
Z wyprawy wrócicie cali brudni od kurzu bezdroży, ale pełni niesamowitych wrażeń i cudnymi widokami pod powiekami. A gdy już będziecie na prawdę zmęczeni, zwiedzaniem, opalaniem, plażowaniem, surfowaniem, wyruszcie w
rejs ku zachodowi słońca.
W portach pełno jest jachtów z załogą, lub tylko ze skiperem, oferujących mini rejsy. Bardzo Wam polecam, nawet jeśli jesteście typowymi szczurami lądowymi. Nie ma nic bardziej romantycznego, przyjemnego, a zarazem dającego tak wspaniałe emocje, jak rejs żaglówką po wodach oceanu, np. na zachód słońca. Wiatr we włosach i na policzkach, złoto i wszystkie odcienie purpury na niebie i wodzie, spokój i siła żywiołu. Co Wam będę mówiła. Sami musicie to przeżyć…
A tymczasem
ani się obejrzałam, a mój tygodniowy pobyt na Feurcie, pełen wrażeń, nowych doznań i zaskoczeń, dobiegł końca. Kończy się też moja opowieść o Wyspach Szczęśliwych. Mam nadzieję, że zobaczyliście je takie jakimi jakimi ja je zobaczyłam: tajemniczymi, zachwycającymi, pełnymi kolorów i smaków. Nie wiem, gdzie teraz los mnie poniesie, ale możecie być pewni, że Wam o tym napiszę.
Jeżeli zaciekawił Was ten wpis zapraszam do lektury pozostałych artykułów z tej serii:)
A gdybyś chciał/a na własne oczy zobaczyć te cudowności, napisz do mnie, poszukam dla Ciebie najlepszej oferty.