Macie tak czasem, że kompletnie nie wiecie co zrobić? Mam nadzieję, że tak i nie jestem sama w tym temacie. Ja mam często problem z podejmowaniem decyzji i właściwie każda jest trudna. Od kupowania ciuchów, przez wybór spędzenia wolnego czasu i wymyślenie tego co na obiad. Ale czasami to już szczególnie. I właśnie teraz taką decyzję musiałam podjąć.
Od jakiegoś czasu próbuję znaleźć swoje miejsce na tzw. rynku pracy. Uwierzcie, zacząć od nowa karierę zawodową w wieku 40+, po latach prowadzenia własnej firmy, to nie lada wyzwanie. Właściwie zaczynasz jak młoda dziewczyna zaraz po studiach, ale już nie jesteś młodą dziewczyną. Prowadziłaś własną firmę, a to nie jest dobrze widziane przez innych właścicieli firm (chyba boją się i słusznie, twoich nawyków szefa). Wygląd nie ten i zdrowie nie to, chociaż tobie wydaje się, że nadal jesteś piękna, zdrowa i pełna energii (i właściwie to nawet tak jest, tylko nie wszyscy pracodawcy chcą to zauważyć). Do tego masz dzieci i dom do utrzymania, więc ryzykowne posunięcia starasz się minimalizować.
No więc szukam tej wymarzonej pracy, próbuję coś robić na własną rękę, imam się rożnych zajęć, ale jak to na początku (mam nadzieję), wciąż jest coś co nie tak. I wiecie, co? Nie czekam, tylko zmieniam. Za każdym razem boję się jak cholera i nie wiem, czy dobrze robię, więc przez jakiś czas rozważam wręcz obsesyjnie wszystkie za i przeciw, ale w końcu podejmuję decyzję.
I to jest to o czym chcę Wam dzisiaj powiedzieć. Odwaga. Trzeba mieć odwagę, by dostać to czego chcemy. Nie siedzieć i nie narzekać, że nam źle, tylko ruszyć tyłek i zaryzykować. Ciężko. Wiem, ale jak nie spróbujesz to się nie dowiesz. Od pięciu lat, co chwila muszę podejmować trudne decyzje, od których zależy, czy moje dzieci będą miały co jeść, ale się nie poddaję.
Nie myślcie, że jestem taka niestała w uczuciach, że nie wytrzymuję przy jednym pracodawcy zbyt długo. Po prostu nie godzę się na wykorzystywanie i uwłaczające warunki i chcę dążyć do polepszenia życia sobie i moim dzieciom. Pierwszy pracodawca w pewnym momencie przestał mi płacić. Hm… jakoś nie umiem kupować chleba bez pieniędzy. Drugi posadził mnie w pomieszczeniu 2 na 3 metry kwadratowe bez okien i bez wentylacji, w którym na dodatek, nie uwierzycie – robiliśmy sesje zdjęciowe z modelką (da się? da się!). Na stanowisku kierowniczym otrzymywałam pensję niższą, niż sprzedawczyni w sklepie i byłam poniżana przez żonę szefa. Sami rozumiecie, że trzeba było szukać innej pracy. Ktoś inny, może i dałby się poniżać, znosiłby brak powietrza do oddychania i niską pensję i cieszył się, że ma pracę, bo BAŁ BY SIĘ zmiany, ale ja jakoś nie.
Uwierzcie, strach przed zmianą jest naturalny, ale nie jest dobry. Życie i tak się zmienia i tak niesie zmiany, czy tego chcemy czy nie. Właściwie jedyną pewną rzeczą jest to, że wszystko się zmienia. Więc czemu nie generować samemu zmian w sposób kontrolowany? Dać szansy i nadziei na lepsze.
Po tamtym strasznym pracodawcy, miałam super niesamowite pracodawczynie w obecnej mojej pracy. Ale ja sama czułam, że do nie końca jestem kompetentna w tym co robię i nie jest to jeszcze to. I… pojawiła się nowa szansa. Na pracę, która być może będzie właśnie tą wymarzoną, zgodną z moim usposobieniem i zainteresowaniami, w godnych warunkach, przy może nie najwyższych, ale stałych i stabilnych zarobkach. I znów postanowiłam zaryzykować. Zaczynam od września. Jeszcze tylko muszę porozmawiać z moimi kochanymi szefowymi. Uwierzcie nie będzie to łatwa rozmowa, bo wiem, że na mnie liczyły i były zadowolone z mojej pracy. I strasznie mi ciężko, że w pewnym sensie je zawiodę. Ale to moje życie i mam prawo dążyć by żyć jak najlepiej. Na szczęście nie ma ludzi niezastąpionych i mam nadzieję, że szybko zapełnią lukę po mnie.
Muszę już kończyć, bo biegnę na rozmowę z nimi by im powiedzieć, że odchodzę. Trzymajcie kciuki za tą rozmowę i za moją nową pracę, mam nadzieję, że już ostatnią nową pracę.