Już od dawna marzyłam, by zaliczyć Rajd Samochodowy Kobiet Arabela Rally. Klika lat temu koleżanka opowiadała mi o Arabelce (jak pieszczotliwie mówią o rajdzie uczestniczki) i od tej pory wiedziałam, że muszę, po prostu muszę wziąć w nim udział!
Ale jak to w życiu bywa,
nie zawsze przychodzi od razu to, czego pragniemy. Jednak moja cierpliwość i nadzieja, że znajdzie się okazja, by na rajd się wybrać, zostały nagrodzone. I oto niedawno zadzwoniła moja psiapsióła z lat młodzieńczych, że wykruszyła się załogantka i jest dla mnie miejsce (swoją drogą niezła ze mnie gapa, że sama nie wpadłam, żeby na rajd się zapisać, ale pozostańmy przy wersji, że dotąd się nie składało).
Nie posiadałam się z radości!
Nawet zrezygnowałam ze zmiany koloru włosów, gdy taką alternatywę przedstawił mi mój małż. Powiedział: „Albo Arabela, albo fryzjer – takie czasy, że trzeba oszczędzać” No i jasne, że wybrałam Arabelkę. Najwyżej dłużej pobędę małą czarną potarganą.
Tak strasznie się cieszyłam, i czułam tak ogromne podekscytowanie, że w dzień startu od rana nie mogłam się na niczym skupić. Pakowanie mi nie szło, ciągle czegoś szukałam, znajdowałam i na nowo gubiłam. O mało się nie spóźniłam. Do tego czułam się jakbym wypiła o dwie kawy za dużo. I to rozdygotanie towarzyszyło mi już przez większą część dnia, aż do wieczornego drinka. Ale zanim to nastąpiło, tyle się działo, że nie do uwierzenia, iż można w jednym dniu tyle zmieścić.
Arabela, to nie taki zwykły rajd, jak wiele innych
Trzeba się do niego starannie przygotować. Co roku rajd ma inny temat i należy przebrać się stosownie do tematu, oraz przystroić auto. W tym roku była tematyka bajkowa. Toteż z dziewczynami przygotowania poczyniłyśmy dużo wcześniej. Najpierw myślałyśmy o tym, żeby wcielić się w postacie z Alibaby i 40-tu rozbójników, ponieważ takie galabije już miałyśmy. Jakie szczęście, że Edyta wpadła na inny pomysł i nabyłyśmy stroje jednorożców. W tych galabijach, to byśmy się pozabijały na śmierć. Edzia najpierw kupiła nam rozmiar M. Jakież było nasze zdziwienie, gdy się okazało, że w M to my się na pewno nie mieścimy! A tak nam się miło wydawało, że jesteśmy nadal szczupłe, zgrabne i powabne… Ponieważ jednak żadna z nas nie należy do tych, co się załamują z byle powodu, szybko wymieniłyśmy piżamki na nieco większe i przyjęłyśmy zmianę rozmiaru z godnością.
W sobotę rano wystroiłyśmy się jeszcze każda w swoim domu i
tak przebrane pojechałyśmy pod salon Nissana Łódź (wielki szacunek za ilość i wartość udostępnionych aut, że też się nie bali nam ich dać do konkurencji…), gdzie miał rozpocząć się rajd i gdzie były pierwsze konkurencje. Ustroiłyśmy nasz samochód wymalowanym na kartonie jednorożcem. Jednorożec był super, ale za rok musimy lepiej ogarnąć auto, bo powiem Wam, że inwencja pozostałych załóg nie miała granic!
Stroje z resztą też powalały.
Najbardziej przyłożyła się do tematu załoga Scooby Doo, która nie dość że miała samochód jak żywcem wyciągnięty z kreskówki, to jeszcze na dachu siedział Scooby, całe auto było w kwiatach i ilustracjach, nie mówiąc już o niesamowitych przebraniach załogi. W Arabelce brały też udział wróżki wszelakiej maści, Koty w butach, Bobowie Budowniczy, Czarownice, które chyba przed chwilą dały dyla z Hogwartu, Smerfy, Aromówki i już sama nie wiem kto jeszcze. W każdym razie było bajkowo, fantastycznie, odlotowo i kolorowo.
Na start otrzymałyśmy
od organizatorów torbę z wodą wałówką, abyśmy nie zasłabły, po koszulce (dzięki Ci Panie, bo wzięłam swoich za mało, jak na takie upały) i mega dużo gadżatów, oraz identyfikatory i najważniejsze: książkę drogową.
Książka drogowa
To podstawa rajdu. Pierwszy raz coś takiego widziałam i początkowo nie mogłam się w niej połapać. Później jednak dziewczyny mi wytłumaczyły co i jak i jak się nie zamyśliłam, to nawet im czasem pomagałam w jej czytaniu. W książce opisane były wszystkie konkurencje, podane były godziny posiłków i jak na prawdziwą książkę drogową przystało, książka zawierała opis trasy.
Nie była to jednak mapa, a zbiór wskazówek i znaczków. Zupełnie jak na podchodach w dawnych harcerskich czasach. A że na stare harcerki trafiło, miałyśmy frajdę co niemiara.
Zanim jednak przystąpiłyśmy do zawodów,
zadbano o nasze bezpieczeństwo. Zmierzono nam temperaturę, a panowie policjanci skontrolowali trzeźwość i dokumenty kierowcy. A byli tacy, że o jesuuuuu. Ależ ja chciałam być kierowcą, w tym momencie… Ale kierowcą była Edytka, bo po pierwsze to jej auto, a po drugie jest już Arabelkową weteranką.
Gdy już wszystkie przygotowania i kontrole miałyśmy wreszcie za sobą
Mogłyśmy wreszcie przystąpić do zawodów. Rajd był zorganizowany w taki sposób, że w kilku punktach miały miejsca bloki z konkurencjami. A pomiędzy przemieszczałyśmy się autem się wg wskazówek zawartych w książce.
Pierwszy blok był pod wspominanym Nissanem
Ja z góry mianowałam się fotografem i kamerzystą rajdu, ale przecież nie mogłam zrezygnować z zabawy. Dlatego pchałam się gdzie się dało, poza konkurencjami samochodowymi. To zostawiłam dziewczynom, które na co dzień jeżdżą w automacie (bo takie samochody dał na Nissan), a którego nieco się obawiałam, szczególnie, że liczyła się prędkość i precyzja ( i w sumie chyba miałam rację, bo doświadczona Edytka jeden słupek skasowała, dobrze, że był miękki… ). W tym bloku była jazda do tyłu z zasłoniętymi lusterkami, tylko na obraz w komputerze pokładowym – tu odważnie wsiadła Edyta. Ania z Kasią jechały tyłem na czas, kończąc trasę tak, by dotknąć balonika na słupku, ale nie uderzyć w słupek.
Za to ja w pierwszym bloku jeździłam na hulajnodze z zasłoniętymi oczami, zmieniałam koło na czas, wrzucałam piłeczki do pudła itp I tym sposobem wreszcie zobaczyłam jak to jest zmieniać koło w aucie, po 25 latach jazdy…
Dalej przejechałyśmy przez całą Łódź,
by dostać się do Sellgross na Pabianickiej, gdzie czekały kolejne konkurencje.
W międzyczasie wyczaiłyśmy, w jakim hotelu będzie nocleg (jest to zawsze tajemnica) i okazało się, że to będzie naprawdę fajny hotel, a do tego z basenem, a tu Kasia (były dwie Kasie w teamie) nie wzięła kostiumu. Cóż było robić. Jednorożce poszły do Selgrossa szukać kostiumu. I wiecie, wcale nam nie przeszkadzało, że ludzie dość podejrzliwie nam się przyglądali, gdy w całą powagą przemierzałyśmy sklep w piżamkach…
Konkurencje stawały się coraz śmielsze
te pod Nissanem to mały pikuś.Tym razem musiałyśmy godność i tak nadszarpniętą strojami jednorożców, schować baaardzo głęboko do kieszeni. Ale cóż, ten rajd jest dla kobiet, które potrafią się mocno zdystansować do siebie i potrafią się z siebie śmiać, a co chwilę jest jakiś powód do tego typu radości.
Strzelanie z kuszy do balonów – pestka. Jazda elektrykiem na czas wśród zaparkowanych aut klientów sklepu – drobiazg. Przejechać na tyłku na czymś podobnym do deskorolki, ale z kółkami, które nijak nie chciały współpracować i wykręcały się na wszystkie strony, skakanie na „skoczku dla dzieci” – to jest wyzwanie! Widok Kaśki wiszącej z okna Nissana i zbierającej tyci zabawki porozkładane na parkingu, podczas gdy Ania jeździ tymże Nissanem od zabawki do zabawki – bezcenny.
Dalej książka drogowa zaprowadziła nas na obiad
I znów wróżki, jednorożce i wszelkie bakowe postacie paradowały łódzkimi ulicami wzbudzając zainteresowanie przechodniów i sympatyczne zaczepki.
Pokrzepione posiłkiem
ruszyłyśmy naszymi autami po kolejne przygody. Tym razem czekała na nas trasa do hotelu. Jednak, by nie było nudno, musiałyśmy podjechać po pieczątkę do księdza w jednym z kościołów. A tu – ślub. Nasza barwna gromada, budziła ogromne zainteresowanie gości i stała się obiektem zdjęć. A mina pana młodego po wyjściu z kościoła, na długo zostanie nam w pamięci.
Wiedzione przez książkę i jej tajemnicze zapiski
przemierzałyśmy drogi i bezdroża centralnej Polski i wykonując po drodze zadania. Aż dotarłyśmy do polnej drogi, jak nam się wydawało, zaznaczonej w książce i … zakopałyśmy się. Droga wyglądała jak fragment plaży wśród pól. Kopny, miałki piasek wyżłobiony w głębokie koleiny, pokonał naszą śliczną zielonkę. I byłoby nam bardzo ciężko się wydostać, gdyby nie świetne dziewczyny z jednej z konkurencyjnych (!) załóg, które poświęciły swój dywanik, by nas wyciągnąć z opresji. Kopały gołymi rękami i pchały auto razem z nami.
Upocone, ukurzone,
ruszyłyśmy dalej marząc o relaksie w hotelowym basenie. Jeszcze tylko policzyć schody w kolejnym kościele i…
kolejne konkurencje
Z marzeń o basenie pozostało samo marzenie. W hotelu szybki prysznic, pyszna kolacja, pełna przyjaznych pogaduszek i dalej do boju! Na szczęście tym razem konkurencje były mało wysiłkowe i wspomożone kufelkiem piwa. Zmęczenie gdzieś się ulotniło, a jego miejsce zajęła beztroska, radosna zabawa, przeplatana bilardem, kręglami, tańcami i nieco bardziej precyzyjnymi zadaniami, które przypadły naszej skrupulatnej księgowej Edytce.
W niedzielę wstać nie było łatwo,
niektórym z nas odezwały się migreny, zupełnie nie związane z nocnymi konkurencjami… A tu trzeba było się zebrać w sobie i znów ruszać do boju. Tym razem czekała na nas szalona jazda na czas Nissanem Navarra – chyba najlepsza konkurencja samochodowa. Ania wyciskała z Navarry ostatnie soki (ma depnięcie dziewczyna), a ja i Kaśką miałyśmy kolejkę górską jadąc na pace. Poza tym biegałyśmy niczym bliźniaczki syjamskie we wspólnych gaciach, pokonywałyśmy plac zabaw na czas (rura była zdecydowanie niedostosowana do naszych tyłków), łapałyśmy siatką wystrzeliwane naboje, grałyśmy w space basketball i palanta.
I wreszcie nastała wyczekiwana chwila relaksu
dla nas chwila trwała niecałą godzinę. Ale jaka to była godzina. Trawka, leżaczki, spokój, łoneczko, eh… O mało nie przeoczyłyśmy obiadu. A dodatkowa porcja energii była bardzo wskazana. Dzień się bowiem dopiero rozkręcał.
Najedzone i zrelaksowane
wpakowałyśmy się do samochodu i popędziłyśmy przez pola i lasy, by zdążyć do Łodzi, gdzie planowała była parada. I z tym czasem, to chyba nikomu nie wyszło. Wszystkie załogi się pogubiły i chyba żadna o wyznaczonej 16 się nie stawiła na Piotrkowskiej. Do tego każda przyjechała inaczej. Grunt, że się stawiłyśmy, prawda?
Gdy już w końcu się zebrałyśmy
uformowałyśmy szyk, poprawiłyśmy stroje, oraz dekoracje i ruszyłyśmy Piotrkowską, trąbiąc i zadając szyku. Ludzie się do nas uśmiechali, machali do nas, robili zdjęcia, a my jak te gwiazdy rozdawałyśmy uśmiechy i machałyśmy do nich, wciąż trąbiąc klaksonem. Zawsze chciałam tak pomachać z tłumom z samochodu niczym księżna Diana. Może niekoniecznie będąc jednorożcem. Cóż, nie można mieć wszystkiego…
Jeśli myślicie, że parada zakończyła imprezę,
to bardzo się mylicie. Czekał nas jeszcze wjazd na rynek Manufaktury i kolejne tortury. Tutaj obsługiwałyśmy koparkę (jak ja chciałam to robić, ale niestety Kasia miała więcej szczęścia). Grałyśmy w hokeja piłką w wagą – spróbujcie taką piłkę zmusić do posłuszeństwa. Jeździłyśmy motocyklem – niestety tylko zdalnie sterowanym. Ale i tak to była super zabawa. Tym razem udało mi się dopchać do konkurencji. Czyżby dlatego, że wcale nie było łatwo zapanować nad motocyklistą, który jeździł gdzie chciał? Jakoś udało mi się z nim dogadać i byłam z tego baaardzo dumna. Na koniec została nam konkurencja, która dała mi dużo do myślenia na temat mojej wagi… Zawsze myślałam, że jestem dość lekka, a tu Ania nie dała rady mnie udźwignąć. Hm, mam rok na zmiany…
Po zakończeniu zadań
musiałyśmy wykazać się jeszcze jedną umiejętnością. Umiejętnością cierpliwego czekania. Trzeba było przecież zliczyć wyniki.
Czas umilałyśmy sobie fotkami w różnych konfiguracjach, bajkowymi piosenkami, dziarsko odśpiewywanymi przez wszystkie rajderki – Arabelki, oraz śmiejąc się do rozpuku z dykteryjek organizatorki imprezy Asi Madej – Smolarek. To jest dopiero kobieta. Taką imprezę zorganizowała (i to po raz piętnasty) i do końca uśmiech i energia jej nie opuszczały. Niesamowita.
A na koniec
były nagrody i podjum i konfetti i zapowiedź kolejnego Arabela Rally. Tym razem w klimacie lat 80-tych. Już myślę o stroju i skąd wziąć Poloneza, Syrenkę, albo Dużego Fiata. ..
Epilog
W domu byłam o 20. Pod kołdrą – 20.15. Dalej nie pamiętam…