Szczerze mówiąc moja kosmetyczka jest dość uboga, ale powoli ją wypełniam z lepszym lub gorszym skutkiem, ponieważ Potargana i kosmetyki – to trudny temat. Poruszam go zaciekawiona, czy jestem sama w mojej nierównej walce, czy jest ktoś jeszcze kto nie bardzo sobie radzi w tej kwestii.
Do niedawna nie używałam kolorowych kosmetyków prawie wcale. Jakoś nie odczuwałam potrzeby malowania się ( i nadal lubię chodzić saute), ani wydawania na kosmetyki kroci (i nadal nie odczuwam). Przy święcie pociągałam rzęsy tuszem, a na wielkie okazje dodawałam prawie niewidoczny cień do powiek i bezbarwną pomadkę.
Jednak teraz coraz częściej zaczynam odczuwać potrzebę nałożenia na twarz kamuflażu. Bo to przecież taki trochę kamuflaż, prawda? Jak w starej prawdzie: „mężczyźni kłamią, a kobiety się malują”. Nie lubię kłamać, ale czasem dla dobra sprawy, małe kłamstwo w dobrej wierze – nie zaszkodzi… Szczególnie, gdy praca wymaga zadbanego wyglądu, który ma budzić zaufanie klienta (rozumiecie, zaufanie budzimy kamuflażem, hi hi). No i wiek prawie stateczny sprawia, że warto dodać urody tam gdzie kiedyś poprawki nie były potrzebne…
Gdy wybieram się więc do pracy, staram się wyglądać tak, by moi współpracownicy i klienci czuli mój szacunek. Delikatny make up, taki jak niegdyś na imprezy, teraz jest moją codziennością. Nie cierpię mieć wypacykowanej, wypaćkanej buzi, więc wybieram kremy łączące fluid i krem nawilżający typu BB. Na powieki nakładam delikatne beżowo-brązowe cienie i eyeliner. Strasznie trudno go było wybrać. Moje powieki są bardzo delikatne i twarde kredki przeskakiwały po skórze robiąc zestaw kropek i kresek niczym alfabet Morse’a, zamiast idealnej kreski. Znalazłam wreszcie eyeliner w mazaku i jakoś, jakoś daję radę, choć nadal jest to najtrudniejszy punkt programu. Pociągam rzęsy tuszem i gotowe. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo tusz zazwyczaj jest niewidoczny z powodu moich niewidocznych rzęs.
Makijaż wieczorowy różni się, od tego do pracy tym, że nakładam na usta pomadkę – lekko błyszczącą, bo słyszałam, że taka pomadka powiększa usta, a moje usta są dość wąskie. Nakładam delikatny róż na policzki, oraz lekki puder rozświetlający. Gdy tak przygotowana ruszam na imprezę, moja mama którą pytam o zdanie, niezmiennie od lat podchodzi do mnie na odległość 20 cm, unosi okulary i pyta, „a to ty jesteś umalowana?”.
Oczywiście zanim wyjdę z łazienki, szykując się na imprezę, sto razy zmywam to co się umalowało, bo prócz malowanej np. powieki, pomalowane jest wszystko, co z nią sąsiaduje, oraz najbliższa okolica: umywalka i lustro. Tusz zamiast na rzęsy trafia w oko, kreski przypominają Kongo River, cień jest wszędzie. Zanim uznam makijaż za gotowy, zużywam tonę mleczka do demakijażu i paczkę wacików. I nie wiem jak to się dzieje, że jedno oko wychodzi super, a drugie – masakra. I zmywam i maluję i zmywam i maluję i zmywam… Też tak macie, że jak Wam zależy, najgorzej idzie? Ja mam. Im ważniejsza okazja, tym bardziej tusz do rzęs odbija się na powiekach, a eyeliner żyje swoim życiem…
No i tak oto potrafię się malować. Ale nie poddaję się. Szukam idealnych kosmetyków i sposobów na zrobienie dobrego makijażu. Ostatnio kupiłam sobie tusze do rzęs wg waszych rad. Niebawem napiszę jakie wrażenia.
Liczę na wasze wsparcie w moich poszukiwaniach i dobre rady.