Mój pierwszy tatuaż… Przyznam Wam się, że tatuaż nie był czymś, o czym marzyłam, a stosunek do takiego ozdabiania swojego ciała miałam raczej ambiwalentny. Z jednej strony podobały mi się tatuaże u innych. Z drugiej – bałam się bólu i nietrafionej decyzji. Z trzeciej – cóż, chyba każdy ma taką listę rzeczy do zaliczenia, zanim przeniesie się do krainy wiecznych łowów. A tatuaż na mojej liście był. Może nie w pierwszej dziesiątce, ale jednak. Wiecie jak to jest. Chciałabym, a boję się.
Wszystko zmieniło się, gdy
moja córcia postanowiła zająć się tatuowaniem. Bardzo chciałam, by wiedziała, że doceniam to, czym się zajmuje. Że ją wspieram i jestem dumna. Chyba każda matka tego pragnie? Nie wyobrażałam sobie, że jako mama tatuatorki, mogę nie mieć tatuażu.
Jak już wiecie, trochę się bałam
Bałam się bólu. Bałam się, że moje, tracące jędrność ciało sprawi, że tatuaż z czasem stanie się brzydki, blady, zniekształcony. Dlatego na początek (a co!) zdecydowałam się na coś maleńkiego. Coś, czemu bieg czasu nie zaszkodzi zbytnio.
Musiałam też wziąć pod uwagę, że w mojej pracy nie powinnam eksponować tatuażu. Widzicie, ile przeciw znajduje osoba dojrzała, he he. Gdybym była młodą dziewczyną, pewnie zrobiłabym sobie tattoo nie zastanawiając się nad „głupotami”. Taka różnica…
Czego się nie bałam?
Że się czymś zakażę. Olga ma fioła na punkcie higieny i aż przesadza. Jednak, gdybym robiła sobie tatuaż w „obcym” salonie, na pewno bym go dobrze sprawdziła pod tym kątem.
Chciałam, by mój tatuaż miał znaczenie, określał mnie w jakiś sposób
Długo się zastanawiałam co to ma być. Tak wiele symboli, ważnych dla mnie przychodziło mi do głowy. Planowanie trwało miesiącami. A na koniec pojawiły się na mym ciele dwie małe literki. Pomyślałam, że na nuty, żagle, ptaki w locie, przyjdzie czas, jeśli po pierwszym tatuażu będę chciała kolejny.
Chciałam też, by choć niewidoczny
dla wszystkich, był widoczny dla mnie. Padło na okolice obojczyka. Zawsze mogę odsłonić bluzkę i zerknąć, by zobaczyć dwie najważniejsze litery w moim życiu. Litery pierwszych imion moich dzieci.
Czy to boli?
Tatuaż potrafi boleć podobno. I to bardzo. Szczególnie, gdy skóra jest blisko kości. Na to trzeba się przygotować. Ja na ból nie byłam gotowa. Żebyście widzieli jak udawałam dzielną, oddychając głęboko, cała wystrachana . Jak nabrałam powietrza przed pierwszym ukłuciem szykując się na obezwładniający ból. A tu niespodzianka.
Mój „maluszek” nie bolał, a jego wykonanie trwało chwilę, w przeciwieństwie do przygotowań mojej tatuatorki do pracy. Z każdym jej ruchem, spokojnym słowem, gdy tłumaczyła mi, co się będzie w każdej chwili działo, czułam się bardziej spokojna i dumna.
To wspaniałe uczucie móc towarzyszyć dziecku w jego życiu. W starcie w dorosłość. Niedawno uczyłam ją chodzić, a teraz robi mi dziarkę. Niesamowite.
Tak sobie plotę i przeplatam, musicie mi wybaczyć. Myśli płyną od refleksji do tematu. A niech tam.
Skończyłyśmy tatuowanie
Ola założyła mi taki specjalny, przezroczysty opatrunek. Zrobiłyśmy zdjęcie. Byłam zachwycona. Córcia coś tam wspominała, że następnego dnia może nienajlepiej wyglądać. W końcu to rana.
Jakież było moje przerażenie, gdy obudziwszy się następnego dnia rano zobaczyłam w miejsce ślicznych, małych literek – paskudne, grube, koślawe porozlewane kulfony!
Panika
Kurczę, co robić. W trakcie tatuowania córcia opowiadała mi, że nie wolno za głęboko wbijać się w skórę, bo się tatuaż porozlewa. Jezu, stało się! Nie mogłam się doczekać kiedy moje dziewczynki się obudzą, żeby im pokazać tę na szczęście małą, katastrofę.
Pierwsza wstała Hania. Pokazałam jej ohydną plamę przerażona. „Spoko mamo – to normalne”. Jak to? Czy Ola powie to samo? Co jeśli Hania nie ma racji? Oj stara ja a głupia!
Wreszcie wstała i Ola. „Pokaż mamo jak tam dziarka? No ładnie” – powiedziała zadowolona. Uhhh, cóż za ulga. Jednak będzie dobrze. To osocze i krew wymieszane z resztkami tuszu stworzyły przyczynę mego przerażenia.
Od zrobienia tatuażu minęło kilka tygodni
Posłusznie dbam o niego. Przez pierwsze dni odkażałam i po odkażeniu smarowałam kremem. Nie moczyłam. Nadal go nie opalam. I… jest naprawdę fajny. Przynajmniej dla mnie. Mam coś swojego, osobistego. Coś wspólnego…