Kiedyś było jakoś lepiej. Znacie to powiedzenie? Często się z nim nie zgadzam, ale w temacie matur, liceum i wyboru dalszej drogi dla młodego człowieka, zgadzam się w stu procentach. Patrząc na moją córkę i jej przeżycia, często zastanawiam się jak mamy przetrwać rok maturalny i nie zwariować.
Tak, tak, bo rodzic także przeżywa rozterki dziecka, może nawet bardziej niż ono samo? Ja w każdym razie przeżywam i powiem Wam, że jest ciężko.
Ale od początku. Nigdy nie byłam zwolenniczką systemu gimnazjalnego. Odchodzę już od samego gimnazjum, ponieważ nie jest to tematem dzisiejszego wpisu i na szczęście gimnazja odchodzą w zapomnienie. Chodzi mi o moment rozpoczęcia liceum i wyboru profilu klasy w liceum. Zastanawiam się kto wymyślił, że dziecko w wieku 15 lat jest w stanie określić się zawodowo. Taką decyzję musi podjąć piętnastolatek, ponieważ już w pierwszej klasie liceum wchodzi ścisła specjalizacja, a w drugiej zakres przedmiotów tak się zawęża, że prawie nie ma szans na zmianę przedmiotów maturalnych na inne, niż w profilu klasy. A co z dziećmi, które podczas nauki w liceum wykażą inne predyspozycje i zainteresowania? Mają się już do końca życia męczyć w za ciasnym garniturze wąskiej specjalizacji klasy? Czy to nie za wcześnie?
Przed wyborem liceum i profilu stoi właśnie moja młodsza pociecha i powiem Wam, że naprawdę nie wiem co jej doradzić i ona też nie może się zdecydować. Bo to naprawdę jeszcze za wcześnie na tak poważne wybory. Jak widzę ile zależy od tej decyzji, jestem przerażona.
Gdy chodziłam do liceum, przez większość czasu nauki, były prowadzone zajęcia z wszystkich przedmiotów równolegle, z rozszerzeniem wybranych przedmiotów. Dopiero w ostatniej – czwartej klasie wybieraliśmy z czego chcemy zdawać maturę i co chcielibyśmy robić w życiu. Może decyzja osiemnastolatka, to też jeszcze wczesna decyzja, ale przyznacie, że przez te trzy lata pomiędzy piętnastym, a osiemnastym rokiem życia zachodzi w młodym człowieku ogromna zmiana. Uspakajają się hormony, zarysowują się zainteresowania i precyzują możliwości. Osiemnastolatek to już prawie dorosły człowiek ( w świetle prawa dorosły) i może podjąć świadomą decyzję. Co trudno powiedzieć o piętnastolatku (wybacz moja piętnastolatko).
Moja starsza córka jest w pewnym sensie ofiarą tego systemu i z tego co widzę, spora część jej matematyczno -fizycznej klasy. Kasia była świetna z matematyki i fizyki w gimnazjum, więc naturalnym wyborem była klasa mat-fiz. W międzyczasie wykrystalizowały się jej talenty i zainteresowania bardzo odległe od przedmiotów ścisłych, lecz już nie było szans na zmiany. Gdyby ona i jej koledzy mieli trzy, no chociaż dwa lata, nauki w miarę ogólnej, lekko tylko rozszerzonej o kierunek, mogliby w trzeciej – czwartej klasie bez większego stresu zmienić profil nauki, dokonać wyboru przedmiotów maturalnych nie związanych z kierunkiem i skupić się tylko na nich. Taki system pozwalałby na podjęcie bardziej dojrzałych i korzystnych decyzji, nie mówiąc już o redukcji niepotrzebnego stresu jaki muszą przeżywać w obecnej sytuacji. Z tego co pamiętam, ten rok ukierunkowanej nauki do matury w zupełności mi wystarczył.
Oni jednak muszą męczyć się z matematyką, która do niczego nie jest im przydatna w tym stopniu. Nie mają czasu na naukę do swoich maturalnych przedmiotów, które mimo wszystko wybrali, nie mówiąc o ogromnych kosztach korepetycji, które większość z dzieciaków (a właściwie ich rodziców) ponosi. Do tego okazuje się, że nauczyciele także rozliczani z wyników, śrubują wymagania, by nie zaniżać średniej liceum. Przykre jest też to, że nauczyciele stosują metody negatywne, demotywujące – zupełnie bezskuteczne. Dzieciaki ledwo zipią, a my rodzice z nimi.
Boli mnie jak widzę ile czasu córcia poświęca na naukę bezużytecznych dla niej przedmiotów i jednocześnie skupia się na rzeczach, które wykorzysta na maturze i na studiach. Jakoś to nie po mojemu. Siedzi po nocach i ryje. Bo przecież to, co do matury też jest ważne, a właściwie najważniejsze. Więc tylko powtarzamy jak mantrę – byle przeżyć ten rok…
Co by nie powiedzieć o PRL-u, matura w moich czasach nie była chyba tak przerażająca i tak ważąca na losach młodych ludzi, bo teraz matura to jednocześnie przepustka na wybraną uczelnię.
No i drugi aspekt roku maturalnego – finanse. Powiem Wam, że to to już jest przesada. W klasie maturalnej szaleją rozbuchane „osiemnastki”, coraz droższe, coraz bardziej wystawne. Na szczęście moje dziecię wykazało się rozsądkiem i zamknęliśmy się w sensownych kwotach, ale relacje z innych tego typu imprez są przerażające, jeśli chodzi o koszty.
Studniówka to też nie szkolna impreza jak za moich czasów: sala gimnastyczna, poczęstunek robiony przez mamy, białe bluzki i spódniczki. Komu to przeszkadzało? Bali będą mieli jeszcze mnóstwo, a studniówka jest tylko jedna, niepowtarzalna… Teraz to bal z zadęciem i sukniami balowymi na sali balowej oczywiście.Blichtr i grube sumy na przyjecie i stroje. A co z dzieciakami, których nie stać? Przyjaciółka jednej z moich dziewczynek o mały włos by nie poszła, ponieważ samotna matka, która ją wychowuje, nie była w stanie wyasygnować takiej kwoty. Na szczęście szkolna rada rodziców wspomogła dziewczynę, ale jakie to dla niej musiało być przykre i upokarzające…. I już na samym starcie młodzież się uczy, że kasa rządzi światem…
I dalej w temacie kosztów i sprawiedliwości tego systemu. Wiecie ile kosztują dodatkowe lekcje przygotowujące do matury? A prawie każdy z nich korzysta, żeby sobie poradzić z maturą. Powiecie, przecież nie musisz dawać na korki. Nie muszę? To poczytajcie powyżej raz jeszcze.
Także kochane mamy małych dzieci, zbierajcie siły by wspierać wasze latorośle w tym trudnym czasie kiedy już nastanie i same nie paść od wrażeń i gigantycznych wydatków.
A mamy, które to przeszły proszę o radę i wsparcie. Jak sobie poradziłyście? Jak Wasze dzieciaki przez to przeszły?
Tymczasem wracam do swojej mantry:
Byle przetrwać ten rok…