Nie staram się być „w środku” życia moich córek. Raczej obok. Wspierać je i być, gdy jestem potrzebna. Dlatego, gdy moja córka Olga przedstawiała swój pierwszy film Światu, bardzo chciałam być obecna na premierze. Wsiadłam w auto i przejechałam 300km tylko po to by obejrzeć film i wrócić. Czy było warto? Oczywiście!
Do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy uda się pojechać.
Miałam umówioną prezentację, już od jakiegoś czasu przekładaną. Cóż praca też jest ważna. Pozwala mi pomagać dzieciom realizować ich marzenia. Jednak od początku czułam, że jak są sprawy ważne i ważniejsze, to wszystko tak się układa, żeby te ważniejsze doszły do głosu. Prezentacja się przełożyła, a ja już bez przeszkód mogłam jechać. Jupi!
Wybrałyśmy się razem z moją młodszą córką Gają i jej przyjacielem. Gaja miała mieć sprawdzian z matematyki, ale znów pomyślmy o tym, co jest w życiu ważne? Czy sprawdzian, który choć trudniejszy, można napisać w innym terminie (tu chylę czoła Gaju, że zdecydowałaś się na dodatkowe utrudnienie) i o którym to sprawdzianie za rok nikt nie będzie pamiętał, czy debiut siostry w artystycznym życiu? Szczególnie, gdy samemu też się chce takie życie wieść niebawem…
Poranek był pracowity
Musiałam jeszcze co nieco zrobić i w efekcie dość późno się zebrałyśmy, a droga do Krakowa z Łodzi, oj…. długo jeszcze nie będzie doskonała… Nawigacja pokazywała 4,5 godziny, czyli mocno na styk, jeśli byśmy chcieli coś jeść po drodze. I rzeczywiście zdążyliśmy w ostatniej chwili, a nawet z opóźnieniem. Jeszcze chwila błądzenia po gmachach uczelni i wpadłyśmy sobie z Olgą w ramiona, ale na krótko. Jeszcze dogrywała popkorn, rozdawała wlepki z tytułem filmu i witała gości, nie miała więc zbyt wiele czasu dla mnie
Wzruszyłam się bardzo,
gdy wśród powitań i podziękowań, znalazła też miejsce dla mnie. Poczułam się jakby moje dziecko co najmniej Oskara odbierało. Dla takich chwili szczególnie warto żyć! Potem zgasło światło i zaczęła się projekcja. Byłam tak poruszona, że nie zdążyłam ani zdjęcia zrobić, ani czołówki filmu nagrać. Na szczęście to był film mojej córki i pokaz mojej córki, więc po filmie skorzystałam z przywileju bycia mamą autorki i poprosiłam o włączenie filmu raz jeszcze.
„W środku”
to film dokumentalny. Oglądając go uczestniczymy w życiu pewnego studenckiego mieszkania podczas początków pandemii. Sceny z życia mieszkańców przeplatane są komentarzem w postaci ujęć z ulic i sklepów w tym czasie.
Oldze udało się złapać momenty, które przeżywaliśmy wszyscy,a już przeszły do historii i wydają się tak niewiarygodne, jakby nie miały miejsca. Puste pułki po ogłoszeniu pandemii, puste ulice i komunikaty upominające, by pozostać w domach, wydobywające się z policyjnych aut. Zdobywanie maseczek. Uczucie pogubienia i niepewności. Zdalne nauczanie, kontakty przez komunikatory. A w tym wszystkim niesamowita radość życia, niesamowite pomysły i szaleństwa młodych ludzi zamkniętych pod jednym dachem.
Podziwiam refleks i intuicję Olgi, które nakazały jej dokumentować te chwile. Moim zdaniem właśnie ta umiejętność wyczucia, że dzieje się coś ważnego jest niezwykle cenna i doskonale rokuje na przyszłość. Ola okazała się też świetnym obserwatorem. Świat, który oglądamy jej oczami jest fascynujący i prawdziwy. Oglądając film przez chwilę stałam się mieszkańcem tego zwariowanego lokum i było mi z tym bardzo, bardzo dobrze. Te dzieciaki (wybaczcie jeśli to czytacie, chciałam tylko wydobyć różnicę pokoleń tym określeniem), to zupełnie inna młodzież, niż moje pokolenie. Są odważni, twórczy, bez kompleksów. Kochają życie są cudownie pewni siebie i witalni, aż chciałoby się cofnąć swój wiek i do nich dołączyć.
Zaskoczyła mnie też ilość ciekawych ujęć, kadrowanie i generalnie dobra jakość obrazu, zważając że całość była kręcona z ręki, zwykłym smatrfonem.
To cudowne uczucie patrzeć jak rozwija się twoje dziecko, jak dorośleje. Niesamowicie jest móc na chwilę wejść do jego świata, patrzeć jego oczami i zdać sobie sprawę, jak bardzo autonomiczną, dojrzałą jest już istotą.
Po premierze
Mnóstwo ludzi gratulowało mojej córeczce. Rozmawiali, pytali. Czyż może być coś lepszego dla artysty od żywego kontaktu z odbiorcą? Od jego reakcji, zainteresowania?
Olga odpowiadała na pytania, a ja puchłam z dumy, nie zapominając oczywiście o dokumentowaniu tych ważnych chwil. Kto wie, może kiedyś, gdy jej kariera będzie u szczytu, fani będą ciekawi, jak zaczynała ich idolka?
Wreszcie i ja dostałam się do mojej córeczki. Wyściskałam. Pogratulowałam i pomogłam sprzątać po popkornie. Ha ha tak to już jest, matka zawsze zostanie matką. Sukcesy sukcesami, a sprzątanie sprzątaniem.
Wystawa
A jak już posprzątaliśmy i zgasiliśmy światło, wybraliśmy się na wystawę, której uzupełnieniem był film Olgi. Kolejna przygoda i przeżycie. Pierwszy raz widziałam prace Oli w innym otoczeniu, niż domowe zacisze. Obrazy mojej córci wisiały wśród prac innych studentów. Oczywiście jej obrazy podobały mi się najbardziej. Olga posiada już swój, rozpoznawalny styl, więc nawet bez podpisów, wiedziałabym, że to jej dzieła. I znów fajnie było posłuchać, jak widzowie pytają ją o to co przedstawiają, a ona dzieli się z nimi swoimi uczuciami i koncepcją. Nigdy nie patrzyłam na nią jak na artystkę,dla mnie to po prostu moje zdolne dziecko, o duszy artystycznej, wrażliwej, ale nadal moja córeczka. A dla świata właśnie zaczyna być interesującą osobistością, artystką.
Pozostałe prace także dawały do myślenia, a w szczególnego przyjrzeniu się im i skupieniu na swoich odczuciach pomagała gra, którą przygotowali autorzy wystawy. Szczerze mówiąc, byłam zbyt zmęczona podróżą i miałam w sobie zbyt wiele osobistych emocji, by móc zagłębić się w pozostałe prace aż tak, jak wymagała gra. Nie mniej uważam, że gra jest świetnym pomysłem, a niektóre prace i klimat całej wystawy nadal ma przed oczami i nasączam się, zastanawiam się, czuję… I w sumie, czy nie o to właśnie w sztuce chodzi, by widza poruszyć?
Powrót
Młodzież została w Krakowie, gdzie i ja chętnie bym została, szczególnie, gdybym mogła się na tę jedną noc przemienić w dwudziestolatkę i wybrać się z nimi na po pokazowe szaleństwa. Jednak każdy wiek ma swoje prawa, a na mnie następnego dnia czekała praca od samego rana. Wsiadłam więc w auto i ruszyłam w noc. W drodze towarzyszyła mi przez telefon moja mama pilnując, bym nie zasnęła za kierownicą. I właśnie to połączenie matek i córek było w tym dniu najpiękniejsze.
——————————————————————————————————————————-
Trochę o całej imprezie
Premiera miała miejsce w Krakowie podczas większego artystycznego wydarzenia jakim była wystawa studentów krakowskiej ASP, na UEK w Krakowie „Trzeba iść”, która to znów była częścią Open Art Festiwal. To ważne wydarzenie na studenckiej scenie kulturalnej Krakowa. Do tego spore wyróżnienie dla Olgi i jej kolegów, ponieważ nie każdego UEK zaprasza w swoje podwoje. A nawet jeśli by tak nie było, to było ważne wydarzenie w artystycznym życiu mojego dziecka i to się dla mnie liczy.
Wystawę musieli zorganizować, przygotować i zaaranżować. Pierwsza taka wystawa, więc organizacyjnie duży sprawdzian. Mnóstwo spraw do ogarnięcia, stworzenie koncepcji i oprawy. Poza samą aranżacją wystawy, trzeba było zorganizować jej promocję. Do tego większość ze studentów pierwszy raz pokazywała swoje prace szerokiemu odbiorcy. Dla artysty to wielkie przeżycie. a szczególnie dla początkującego.
Młodzi organizatorzy się znakomicie. Nawet stworzyli grę „terenową” związaną z wystawą, w której odwiedzający otrzymuje plan wystawy i porusza się po wystawie wykonując zadania. Taki dodatkowy element zmuszający do zastanowienia się nad swoimi wrażeniami, uczuciami, odczuciami podczas przyglądania się poszczególnym pracom. Był też folder, który oczywiście wraz z grą zachowałam sobie na pamiątkę. Będzie co pokazywać wnukom.
Wystawa jeszcze w UEK funkcjonuje, więc jeśli będziesz w Krakowie w najbliższych dniach, wpadaj i podziwiaj.