Tak się pięknie i cieplutko zrobiło. Słoneczko przygrzewa i niebo niebieskie. Pan biega w koszulce i szortach, a drugi wybrał się na spacer z taczką pełną gałęzi środkiem jezdni na Kilińskiego. Jakieś dziewczyny urządziły piknik na prawie trawie w parku.Wiosna! A jak wiosna, to czas się wziąć za wiosenne porządki w ogrodzie.
Oj jest co robić! Kiedyś wpadłam na pomysł, że sobie na działce las zasadzę. Mam drzewa i iglaste i liściaste i pełno liści z nich spadło i przeleżały przez zimę, okrywając cieplutko trawkę. Ale trawa chce rosnąć i siły nie ma, by spod liści się wydobyć. Cóż, trzeba liście zgrabić, no to grabię. A na liściach pełno gałązek i gałęzi przez wichury z drzew postrącanych – więc zbieram.
Dobrze, że nie jestem sama. Tyle pracy! W ogrodzie ze mną cała rodzina łącznie z psiną, która najbardziej pomaga szczekając i tarmosząc gałązki. Każdy ma co robić. Jedni grabią, inni zbierają gałęzie, jeszcze inni palą liście (to najcięższa robota, dym w oczy szczypie, a pilnować, żeby palące się listki nie latały po całej działce – trzeba).
Ja zgarniam liście z trawy i przy okazji porządki wiosenne w głowie robię. Trochę przez zimę się tam zabałaganiło i potargało jeszcze bardziej, więc grabię sobie i rozmyślam. Rozmyślam i grabię. Wygrabiam z głowy zgniłe myśli i robię miejsce na te nowe, świeże, coraz bardziej zielone. Niech sobie rosną. Może coś fajnego z nich wyrośnie? Myśli też potrzebują oczyszczenia, przestrzeni i światła. Stłamszone, skołtunione, nie mają się jak rozwijać i kwitnąć. Zupełnie jak ta moja trawa i stokrotki w niej czekające, aż odgarnę z nich liście. Wygrabiam więc dalej złe myśli i zimowe znużenie. Chwytam słońce i karmię się jego pozytywną energią. Uwielbiam prace w ogrodzie i ruch na świeżym powietrzu. Już czuję jak endorfiny budzą się z zimowego letargu i rozpoczynają wiosenny spacer po całym organizmie. Cudowne uczucie. Aż żyć się chce!
Za dwa dni, jak pogoda pozwoli, biorę się za przycinanie róż. Wiecie, że im bardziej się je tnie, tym lepiej rosną i kwitną? Ja nie wiedziałam. Mój pies mnie o tym uświadomił kilka lat temu, zjadając w zabawie prawie cały krzak do zera, gdy mnie nie było w domu. Myślałam, że go zabiję jak to zobaczyłam. A tu okazało się, że pies lepszy ogrodnik ode mnie. Róże wyrosły cudne jak nigdy dotąd. Od tej pory zawsze ścinam krzak bezlitośnie w marcu, by latem cieszyć się pięknym kwieciem.
Czeka mnie też nierówna walka z winobluszczem, co panoszy się niemożliwie. Jak patrzę na te agresywnie i bezpardonowo rozchodzące się na wszystkie strony pnącza, mam wrażenie, że to jakaś inteligenta forma życia, próbująca zawładnąć Ziemią. Nie ma miejsca, gdzie się nie wciśnie. Nie ma rośliny, której nie próbuje zagłuszyć. Obrasta drzewa i krzewy, wrasta w trawę. Czasem to się go po prostu boję…. Muszę trochę ukrócić jego zapędy, zanim nas całkiem podporządkuje sobie.
I tylko jeszcze przyciąć drzewka owocowe i dziczki powycinać, taras wysprzątać i już można cieszyć się mieszkaniem za miastem.
Jagoda zaprosiła koleżanki. Polsko niemieckie towarzystwo, bo wymiana jeszcze trwa. Będą robić ognisko. Córcia zagoniła dziewczyny do przygotowań. Znoszą drewno, myją krzesła zakurzone przez zimę, kroją chleb i kiełbaski. Gwarno i radośnie się zrobiło w całym domu i ogrodzie. Fajnie słyszeć i widzieć tą zgodę międzynarodową. Śpiewają piosenki w obu językach i jeszcze po angielsku. Świat się zrobił taki mały…
Uciekam pisać. Niech dzieciaki mają swoją przestrzeń. Z resztą, trochę mnie już ramiona i plecy bolą od tego grabienia. Oj odwykło się od ruchu, odwykło…