Wyspy szczęśliwe cz.2 – Lanzarote – Timanfaya

Kasia Potargana
A+A-
Reset

Poranek wita nas chmurami. Nie tak miało być! Miało być lato w środku zimy! Gdzie się podziało wspaniałe słońce z wczoraj? Gdzie te wyspy szczęśliwe? Mam na sobie t-shirt i krótkie spodenki. Zastanawiam się czy nie powinnam ubrać się cieplej. Wracam po bluzę, bo za chwilę

ruszamy w rejs

Po śniadaniu jedziemy do portu, kupujemy bilety, przechodzimy kontrolę dokumentów tożsamości i wsiadamy na prom.

Pogoda nie zachęca. Jest pochmurno i wieje silny wiatr. Opatulamy się wszystkim co mamy. Ale już po chwili zaczyna wychodzić słońce. Robi się pięknie. Prom rusza. Znów czuję znajome kołysanie i wiatr na twarzy. Może nie jest to żaglówka, ale zawsze to morze. Słonko przygrzewa, rozbieramy się z kolejnych warstw. Robimy zdjęcia jak szalone nie mogąc nacieszyć się atmosferą i niesamowitymi widokami.

Z ciekawości zaglądam do wnętrza promu. A tu jak w ogromnym samolocie, albo w kinie. Pluszowe fotele ustawione w kierunku dziobu statku, bar, sklepik, choinki, a z głośników sączą się po cichu świąteczne piosenki. Niezmiennie bawią mnie te choinki i piosenki o śniegu w tej słonecznej krainie.

Po pół godzinie

jesteśmy już na Lanzarote, 

wsiadamy do autokaru, by w ten sposób dotrzeć do głównych atrakcji wyspy. I znów zaskoczenie: Gdy przeglądałam zdjęcia na Google przed wylotem z Polski, odniosłam wrażenie, że ta wyspa to jedna wielka kupa kamieni, a tu mnóstwo zieleni! Zielone zbocza gór, palmy… Na pewno nie przypomina to kamiennej pustyni. Od przewodniczki dowiadujemy się, że to dzięki ostatnim opadom deszczu, które na kanarach są rzadkością.

W ogóle słodka woda to na Lanzarote prawdziwy skarb. Wyspa nie posiada innego, niż deszcze dostępu do słodkiej wody, dlatego też mieszkańcy opanowali tutaj sztukę odsalania wody z oceanu. W tym celu tworzą tzw. la salinas, połacie ogrodzonej wody oceanicznej, która odparowując oddziela sól od wody. Powstałą sól Kanaryjczycy wykorzystują w kuchni i nie wyobrażają sobie inaczej solić potraw. Mijamy la salinas i podążamy dalej.

Nasz cel to

Park Narodowy Timanfaya

Lanzarote jest niedużą wyspą, o połowę mniejszą od Fuerteventury. Jest więc wszędzie stosunkowo blisko.To geologicznie najstarsza wyspa kanaryjska, a co za tym idzie dość płaska, gdyż wulkany, które tu wybuchały miliony lat temu zdążyły zerodować. Najwyższe tutejsze góry Ajaches, są wielkości naszych gór świętokrzyskich. Jedynym jeszcze niedawno czynnym wulkanem jest wulkan Timanfaya, który w XVII w. poczynił ogromne spustoszenia w południowo – zachodniej części wyspy zalewając 11 miejscowości i powiększając wyspę o 200 km. kw. W tej chwili na tych terenach jest utworzony Park Narodowy Timanfaya. Jego symbolem jest diabeł, który wita nas u wejścia do parku. Ponoć gdy zaczęły się erupcje, jedna ze skał pękła, a z niej wyłonił się ów diabeł i wskazał ludziom gdzie mają uciekać.

Na szczęście my nie musimy uciekać, wręcz przeciwnie:

jedziemy Ruta de los Volcanes

drogą prowadzącą przez iście księżycowy krajobraz Timanfaya. Pełno tu formacji skalnych, wzgórz i wulkanów. Atmosferę niezwykłości podkręca kosmiczna muzyka płynąca z głośników w autokarze, oraz opowieści przewodniczki. Jest też dreszczyk adrenaliny, gdy autokar pnie się serpentynami po stromych zboczach wulkanów, czasem zatrzymując się z wysiłku. Jest to niesamowite miejsce, które koniecznie trzeba zobaczyć będąc na Lanzarote. Timanfaya zwiedza się głównie autokarem. A to z powodu zakazu wstępu dla prywatnych samochodów i pieszych. Piechurzy wpuszczani są raz na tydzień z tutejszym przewodnikiem w grupie ośmioosobowej. Sami więc rozumiecie, że nie łatwo się do takiej grupy dostać, ale można próbować zapisując się kilka tygodni wcześniej. Samochodem prywatnym można dojechać tylko do wykutej w lawie restauracji, z której można podziwiać urodę rozpościerającego się wokół krajobrazu.

Ponoć w sezonie, by się tu dostać auta czekają w kolejce nawet 5 godzin. To tutaj mamy okazję zobaczyć, iż Timanfaya nadal żyje i może jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Przechodzimy tutaj

trzy próby:

Próbę ziemi, próbę ognia i próbę wody. Próba ziemi to dotknięcie gorących okruchów lawy podniesionych z ziemi (z pewną niepewnością poddajemy się tej próbie), próba ognia to obserwacja, jak wrzucone do niezbyt głębokiego otworu w ziemi, gałęzie zaczynają się same palić. Najbardziej spektakularna jest próba wody. Do otworów w ziemi wlewana jest woda, która po chwili wybucha gejzerem wysokim na kilka metrów.

Korci mnie, żeby wziąć dla Was na pamiątkę kilka kawałków lawy, ale jest to surowo zabronione na Wyspach Kanaryjskich i taka pamiątka może na lotnisku drogo kosztować. W pobliskiej restauracji funkcjonuje jedyny na świecie grill wulkaniczny. Na rusztach umieszczonych nad otworem w ziemi pieką się kurczaki, które za chwilę zaserwuje szef kuchni. My jednak dzisiaj nie skosztujemy kurczaczków, gdyż czeka nas obiad w innym niesamowitym miejscu.

Robimy więc szybkie zdjęcie z diabełkiem

i już nas nie ma.

Po drodze zaglądamy do „zielonego jeziorka” jak nazywają Polacy jeziorko w wygasłym wulkanie tuż obok wioski El Golfo na skraju parku Timanfaye. Jeziorko nie robi na mnie większego wrażenia, ale widok na ocean po drugiej stronie drogi do jeziorka już tak. To tam mam pierwszy raz okazję zobaczyć z bliska szmaragdowe fale Atlantyku obmywającą cudną, jakby zagubioną na końcu świata plażę wśród klifów, której urodę podkreślają jeszcze bardziej porzucone na brzegu łodzie. Widok jest zachwycający. Jeszcze wtedy nie wiem, że piękne widoki będą stałym elementem tej wyprawy…

cdn…

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments

Zobacz także