„Wiesz, że wiem?”, chciałoby się powiedzieć do organizatorów spektaklu o tym tytule. O czym? O tym za chwilę. Najpierw zapoznam Cię z przedmiotem tego wpisu, jeśli pozwolisz.
Mieliśmy straszną ochotę wybrać się do teatru, ale na łódzkich scenach, akurat posucha. Albo tytuły, które już widzieliśmy, albo krwawe dramaty w Jaraczu. No nic nas nie jakoś nie porwało, a mieliśmy ochotę po prostu się rozerwać. Zależało nam jednak na rozrywce na dobrym poziomie. Przeglądając propozycje zauważyłam, że dość popularne i częste są gościnne występy „trup aktorskich” ze znanymi nazwiskami na afiszu. Postanowiłam wypróbować taką opcję ciekawa, co też takiego zobaczymy w wykonaniu sław.
Większość tytułów to odpowiedniki komedii romantycznych granych ostatnio w kinach. Jednak jeden tytuł, oraz opis zdawał się być nieco odmienny. „Wiesz, że wiem”, nie zapowiadała perypetii miłosnych, zdrad, czy rubasznych żartów. Miała być bowiem o przyjaźni, a właściwie o tym, jak często przyjaźń wygląda i co kryje się pod powierzchnią.
Intryga opiera się na niebacznie usłyszanej przez gospodarzy rozmowie pewnego małżeństwa wybierającego się w odwiedziny do tychże. Gospodarze – Alicja i Rafał, pod wpływem swego odkrycia, postanawiają zabawić się kosztem gości i utrzeć im nieco nosa. Jak się domyślasz, okazji do śmiechu, było mnóstwo. Śmiech był tym większy, że każdy z nas, mógł się zobaczyć w roli jednego z bohaterów sztuki, a co może wydać nam się zabawniejsze, niż obnażone własne słabości?
I wszystko byłoby cudnie, gdyby nie to, że poczułam się jak dojna krowa. Wydałam kasę i powinnam się cieszyć, że ja pańcia z prowincjonalnej Łodzi, mogłam się otrzeć o wielki świat i gwiazdy TV. A tymczasem nie cieszyłam się. Ponieważ nie każdy idzie do teatru na nazwiska (szczerze, troszkę po to poszłam, ale o tym poniżej). Czasem widz chce, by za tymi nazwiskami szedł profesjonalizm i dobrze wykonana praca. Tym czasem, patrząc na grę aktorską p. Czarneckiego, wcielającego się w rolę Piotra (gościa), zastanawiałam się, czy czasem nie odbyłam podróży w czasie i przestrzeni, do szkoły moich dzieci, w której dorocznie odbywały się przedstawienia grane dla dzieciaków przez rodziców. Mniej więcej ten sam poziom gry, emocji i artykulacji. Nie mogłam słuchać podkrzykiwania tego pana, który chyba spał na lekcjach emisji głosu – albo na nie nie uczęszczał. Dużo lepiej wypadł tutaj Pan Leszek Lichocki, któremu nawet czasem wierzyłam, że jest introwertycznym, dobrodusznym pisarzem. Panie miały „przebłyski” czasem im się przypominało, że są w teatrze, nie będzie dubla, ktoś na nie patrzy i może warto by było się dla niego postarać.
Czuję się wręcz zniesmaczona. Rozumiem, że każdy z nas pracuje, aby zarobić na życie. Ale wszystko ma swoje granice. Kasa w tym przedstawieniu grała główną rolę. Kameralna sztuka na scenie Teatru Wielkiego, wyglądała mdło i odlegle. Brak kontaktu z aktorem, można wybaczyć w operze, ale tego typu przedstawienia tracą urok, gdy postacie są tak daleko, że nie widać rysów twarzy, a aktorzy muszą wspomagać się mikrofonami. Może ta odległość sprawiła, że gra aktorska była płaska i bez wyrazu. Ja rozumiem, że to tylko komedia. Ale profesjonalizm obowiązuje chyba? Wracając do sceny. Można było to przedstawienie wystawić w którymś z teatrów dysponujących nieco mniejszą sceną i zagrać dwa razy, ale po co się wysilać, jeśli za te same pieniądze można zrobić to raz? Głupi widz i tak przyjdzie. Jednak nie każdy. Ja już nie.
Oszczędzono też na plakacie i ulotce, wprowadzając w błąd widza. Patrząc na plakat myślimy, że na scenie będzie jednocześnie 7 osób, w tym aktorzy, których lubimy. Bardzo się cieszyłam na spotkanie z p. Stużyńską, którą bardzo lubię i podziwiam. Jakież było moje rozczarowanie, gdy zamiast 7 osób na scenie ujrzałam 4 i p. Magdaleny na niej nie było. Może i jestem naiwna, a może gapa, ale naprawdę bardzo czekałam do końca przedstawienia prawie, aż p. Stużyńska pojawi się na scenie. A wystarczyło dobrze skonstruować plakat/ulotkę, by widz wiedział, kogo ujrzy na scenie. Cóż, kasa, kasa, kasa… W kontekście całego przedsięwzięcia już mnie nie dziwi nachalne lokowanie produktów, które na tyle nas drażniło, że mój Karol zaczął liczyć, co i jakich ilościach było reklamowane.
Po takim festiwalu komercji długo nie wybiorę się do teatru na przedstawienie, w którym grają aktorzy z Warszawki. Poczekam spokojnie, aż coś ciekawego pojawi się w rodzimych, łódzkich teatrach, w których może i nie grają gwiazdy, ale widać kunszt aktorski i poważne podejście do zawodu.
Sztuka sympatyczna, łatwa, lekka i przyjemna, dobrze skonstruowana i wyreżyserowana. Jeśli nie przeszkadza Ci fakt, że jesteś dojona otrzymując niewiele w zamian – polecam.
„Wiesz, że wiem”, reżyseria – Giovanny Castellanos, Scenariusz – Carole Greep
Obsada – Ilona Wrońska, Magdalena Lamparska, Łukasz Lichota, Michał Czarnecki (skład zmienny)