Podsumowanie miesiąca, to wpisy, które pomagają mi ogarnąć rzeczywistość i rozliczyć swoje działania. Maj zleciał jak z bicza strzelił, więc teraz muszę się mocno skupić, aby takiego podsumowania dokonać.
Ogródek jeszcze żyje
i to jest dobra, pozytywna wiadomość. Nawet coś tam rośnie. Sałata jest jeszcze mała, ale jak już dorośnie, to chyba zamienię się w królika, tyle jej mam do przejedzenia. Truskawki prawie już dojrzały. Pomidory udało się uchować przed zimnymi ogrodnikami. Nagietki rosną jak szalone. Nie mogę się doczekać kiedy zaczną kwitnąć, a ja zacznę zbiory ich płatków do moich kremów. Cudnie zakwitła azalia. Pachnie obłędnie. Nie zauważałam tego dotąd aż tak bardzo. Jednak czas kwarantanny na coś się przydał. Uważność na małe rzeczy i przyjaźń z moim ogrodem weszła na niespotykany dotąd poziom.
Szydełko
Informacja dla mnie najważniejsza! Mam metki dla moich wymotań! Strasznie się cieszę! Zrobił je mój brat. Fajnego mam brata, prawda?
Wydziergałam chustkę dla Córci. Nie wiem, czy to modne, ale taki ma styl i chwała jej za to, że idzie swoją drogą. Dla mojej Mamy z okazji dnia Matki zrobiłam koszyk jutowy, bo pełno ma drobiazgów bez przydziału i trzeba je w końcu jakoś ogarnąć, a mama Karola dostała kuchenne łapki, ponieważ bardzo lubi piec i gotować. Powstały też podkładki pod kubek, które chcę Wam dać z okazji Urodzinowego Konkursu (nadal możecie wziąć a nim udział, zobaczcie TUTAJ).
Trwa też praca koncepcyjna. W mojej głowie rodzą się nowe projekty toreb, więc dziergam, pruję, pruję, dziergam i tak bez końca. Jedna torba jest już prawie gotowa. Ale żeby ją Wam pokazać, chcę ją wykończyć inaczej, niż dotychczas. Nowa torba dostanie wkład, czyli mega modny teraz organizer, ale tutaj to już muszę się zgrać z moją Hanią, która sama świetnie szyje i obiecała mi, że mnie nauczy, a wiecie jak to jest z czasem u nastolatki. Szczególnie takiej, która sama szyje staniki na zamówienie… Wracając do tematu. Sama torba też będzie inna. Zupełnie inna, niż te, które dotąd robiłam. Ciekawe, czy Wam się spodoba.
Szycie, to moje nowe wyzwanie. Nigdy wcześniej nie używałam maszyny do szycia, a ręcznie to szyję, że pożal się Bożę. Do szycia organizera przygotowuję się zszywając dzianiny, którą wcześniej pocięłam na paski, a które wykorzystam na kolejne torby. Mam tego cały worek, więc jak skończę je zszywać, na pewno będę mistrzynią zszywania hi hi.
Książki
Książki w maju przeniosły mnie do pradawnej Rusi, pełnej czartów, demonów, bajek i wierzeń ludowych. W tę krainę zaprosiła mnie autorka trylogii – Katherine Arden. Dawno nie czytałam tak dobrej serii, napisanej tak ładnym językiem, trzymającej w napięciu i nie pozwalającej skończyć czytania na dziś. Na serię składają się trzy powieści:
- „Niedźwiedź i słowik”
- „Dziewczyna z wieży”
- „Zima czarownicy”
Trylogia opowiada o losach dziewczyny, którą dzisiaj podziwialibyśmy za odwagę, otwartość, chęć poznawania świata. Ale w czasach kobiet zamkniętych w teremach, które mogły mieć tylko jedno przeznaczenie – wyjście za mąż i urodzenie dzieci, lub usychanie w klasztorze, uznaną ją za czarownicę.
Powieść zawiera wątki przygodowe fantastyczne i im dalej brniemy w jej treść, tym fantasy jest więcej. Jednak, dla mnie najważniejsze są wątki obyczajowe i historyczne, w powieści wspaniale połączone ze światem fantasy. Wydaje mi się, że to połączenie jest bardzo realne i prawdziwe. W tamtejszej Rusi tak właśnie żyli ludzie. Pomiędzy bajką, a rzeczywistością. Łącząc dawne wierzenia z nową wiarą chrześcijańską.
Czytając tę serię i obserwując walkę popów z czartami i dawnymi podaniami, mam wrażenie, jakbym patrzyła na alegorię obecnej polskiej rzeczywistości. To bardzo ciekawe doświadczenie. Lepsze jest wrogiem dobrego. Kobiety sprowadzone do roli klaczy rozrodczych i wyłom w murze, jaki czyni główna bohaterka. Zachłanni na władzę, zaszczyty, poklask i wygodę duchowni. Pełni ludzkich rządz, mszczący się na kobietach za swoje słabości. Gotowi oddać duszę diabłu, byle spełniły się ich pragnienia. Jakie to współczesne i nadal aktualne, prawda? Do tego układy polityczne, manipulacja w najczystszej postaci, nienawiść, zemsta, nieoczywiste umiejscowienie dobra i zła.
Powieści możecie czytać, jak książki w nurcie fantasy, z wątkami miłosnymi i przygodowymi. Możecie też znaleźć w nich drugie dno i ono jest zarysowane w niesamowicie inteligentny sposób.
Ruch
Ruch jest dla mnie bardzo ważny. Regularnie więc jeżdżę na rowerze, przy okazji gawędząc z córką. To bardzo fajny czas. Jedziemy i rozmawiamy. O wszystkim. Bardzo lubię te nasze przejażdżki. Korzystam z nich jak tylko mogę, nie długo wracam do pracy w biurze i już nie będzie tyle czasu.
Kupiłam też rolki Karolowi w nadziei, że go wyciągnę i będę miała z kim jeździć. Uwielbiam rolki. A Karol na łyżwach sobie radził całkiem dobrze, więc jest nadzieja. Na razie marudzi, że nie ma ochraniaczy, ale damy radę. Już nabyliśmy ochraniacze nadgarstków (mega ważne ochraniacze, bez nich nie ruszam się na rolki). Jeszcze ochraniacze kolan i ruszamy.
Kosmetyki i inne wytwory
Zrobiłam pyyyyszne mydło potasowe. Takie bielutkie. Wygląda jak budyń. To dość rzadkie zjawisko. Zazwyczaj z oleju kokosowego i oliwek wychodzi mi mydło bardziej brązowo – szare. Czary? Ale powiem Wam, że coś w tym jest. Jak wlewam ług do oleju, jak to potem miksuję, to naprawdę czuję się jak czarownica. Te opary, przemiana oleju w mydło. Extra!
Zrobiłam też syrop z młodych pędów sosnowych i nastawiłam nalewkę. Już się nie mogę doczekać tej naleweczki. Jeszcze jest szansa na zebranie pędów. Bardzo Was zachęcam, jeśli jeszcze nie macie takiego syropu.
Aha i zmontowałam dwa kwietniki makramowe. Wykonanie tego łatwiejszego opisałam TUTAJ. Fajna zabawa, wiecie? W wolnej chwili, muszę się bardziej do nich przyłożyć. To super pomysł na prezent, a gwiazdka już za pół roku 😉
A poza tym…
Wreszcie wybrałam się do lasu i nad wodę po mega dawkę, zdrowia, energii i ukojenia. Super, że już można bez ograniczeń się przemieszczać po kraju.
No i był Dzień Matki! Uwielbiam ten dzień. Zawsze zaczynam go śniadaniem wykonanym przez moje dzieci. Za każdym razem bardzo czekam tego śniadania, rozmyślając, co też w tym roku dziewczyny wymyślą. Tym razem były pyszne naleśniki z twarożkiem, lodami i świeżymi owocami. Mmmmmm…. Dostałam też prezent w postaci aż dwóch bluzek. To chyba aluzja, że powinnam trochę o siebie zadbać ciuchowo…
I taki miałam maj. Trochę wesoły, pracowity i trochę smutny, zamyślony. Jak to w życiu. Może chcecie podzielić się ze mną swoim majem? Będę bardzo wdzięczna za Wasze komentarze.