Moje cztery dni w Dominikanie cz.2 – plażuję!

Kasia Potargana
A+A-
Reset
Na plaży w Dominikanie

Plażuję w Dominikanie! Wyobrażasz to sobie? Pocztówko, widokowo! Palmy się pysznią nade mną. Najpiękniejsze jakie dotąd widziałam. Delikatny piasek masuje stopy. Niebo błękitne odbija się w oceanie. Gdyby nie białe grzywy fal nie wiedziałabym gdzie kończy się morze, a zaczyna nieboskłon. Chyba naprawdę byłam grzeczna cały rok, że taka nagroda mnie spotkała.

Poranek w Dominikanie

Poranek zaczął się dla nas wcześnie. Mimo, że przeciągnęłyśmy wieczór na maksa, by jak najszybciej zniwelować 5 godzin różnicy w czasie, pierwsza pobudka była już ok piątej. Zważając, że w Polsce była godzina 10 rano, to i tak późno prawda? Troszkę udało się jeszcze dospać. Szum deszczu ukołysał mnie kojąco i niepokojąco zarazem. W resztkach świadomości docierało do mnie, że pada i jak to będzie w dzień, ale zmęczenie zrobiło swoje. Sen łaskawie otulił mnie i trzymał w objęciach do siódmej.

Gdy się obudziłam pierwsze, co usłyszałam to śpiew ptaków. Ćwierkały, świergotały jak szalone. Wybiegłam na balkon, a tu… słońce! Góry! Ocean! i korony palm wokół. Czyż może być piękniejsza pobudka!?

Zebrałyśmy się tak szybko, jak tylko to możliwe, by zjeść śniadanie i ruszyć na plażę. Oczywiście nie zapomniałyśmy o maseczkach, których noszenia się w hotelach i w ogóle w obiektach przestrzega. Z tego, co zrozumiałam, maseczki należy nosić „pod dachem”, wiec nawet jeśli nie ma ścian, a jest dach – maseczka jest wymagana. Nie przeszkadzało mi to jednak za bardzo. Chyba już się po prostu przyzwyczaiłam do tej covidowej rzeczywistości.

A na śniadaniu owoce, słodkie, soczyste dojrzałe i soki, ach! Już wiedziałam co będzie stanowiło podstawę mojej diety tutaj. Arbuzy, melony, pomarańcze, ananasy, maracuje, papaje… Kocham.

Plany były nieco inne

Jeszcze przed wylotem, myślałyśmy żeby tego dnia pozwiedzać. Wynająć auto i na własną rękę zorganizować sobie dzień w terenie. Jednak nasze plany szybko zrewidowała rzeczywistość. Cena auta nie zachęcała, a i zasady ubezpieczenia były dość niejasne. Jak się później dowiedziałam od naszego rezydenta, raczej nie zaleca się wynajmu aut w Dominikanie. Jazda samochodem w tym kraju nie jest bezpieczna choćby ze względu na dość swobodny styl jazdy mieszkańców, oraz podejście do prawa i niemal oficjalne przyzwolenie na jazdę pod wpływem alkoholu. A jak już wspominałam, ubezpieczenie mogło nie do końca nam pokryć wydatki. Wynajmując auto wcześniej, przed przylotem, lub np. przez internet możemy też czuć się zaskoczeni dziwnymi, nie do końca określonymi dodatkowymi opłatami, które nie były ujęte przy bukowaniu pojazdu. I ta wiedza od pilota by się potwierdzała. Bo o ile w innych krajach turystycznych wypożyczalnie aut są wszędzie, to tutaj nie rzucały się w oczy za bardzo (choć w hotelu przyznam, że była). Lepiej więc wziąć taksówkę i pojechać do pobliskiego miasta na zakupy, czy spacer (pamiętaj, żeby się targować, możesz zbić cenę o połowę). A chcąc coś zobaczyć z sensem, zapisać się na zorganizowaną wycieczkę.

Zważając na małą ilość czasu do wykorzystania i niezbyt pewne poruszanie się wynajętym autem, postanowiłyśmy zostać na naszej rajskiej plaży i cały dzień poświęcić się lenistwu, oraz delektowaniu tym, co nasz hotel miał do zaoferowania.

Nie pamiętam kiedy miałam okazję do takiego chill’u więc bez żalu pożegnałam pomysł samodzielnej wycieczki. Tym bardziej, że następnego dnia i kolejnego, czekało nas bieganie po hotelach (w końcu byłam w pracy). Jednego dnia po południu mieliśmy mieć zorganizowany spacer po Puerto Plata. Ostatniego dnia zaś ostatniego dnia pobytu, całodzienne poznawanie Dominikany. Jak na tak krótki pobyt, to i tak było dużo.

Plażowanie

Wybrałyśmy się na plażę najszybciej, jak się dało, Paszporty i większą kasę zostawiłyśmy w sejfie w pokoju. Trochę było z tym śmiechu, bo jak spojrzysz na sejf hotelowy, to wygląda, jakby mu ktoś zamek rozwiercił. Dziura i już. W hotelowej recepcji otrzymałyśmy do tej dziury wypełnienie, czyli zamek z kluczykiem. Ponoć w wielu hotelach tak funkcjonują sejfy.

Pyszne Santo Libre, a chwilę później odkryta pinacolada z dodatkiem rumu, sprawiły, że świat nabrał jeszcze piękniejszych barw. A co! W końcu miałam jeden dzień wakacji!

Za długo na leżaku nie wyleżałam oczywiście, zbyt wiele było do przeżywania i odczuwania. Ocean cieplusieńki wołał mnie do siebie. Fale zapraszały do zabawy. Jak tu się oprzeć? Długa plaża pełna palm, zachęcała do spacerów będąc jednocześnie wspaniałym plenerem do zdjęć. Nie szkodzi, że nie mam już figury i urody dwudziestolatki. W każdym wieku chcemy czuć się piękne i młodzieńcze. Robiłam sobie więc zdjęcia z dziewczynami i wierzyłam, że będę na nich wyglądała niczym dziewczę z reklamy Bacardi…

Może Bacardi takiej reklamy by nie chciało, ale myślę, że ja i palma byłyśmy w tej chwili szczęśliwe

A za chwilę już widzę pana z taczką. Pchał tę taczkę spocony, ale uśmiechnięty. Co ten pan w środku dnia z taczką na plaży robi? Podbiegłam. Kokosy! Miał prawdziwe, świeże, zielone z wierzchu, ogromne orzechy kokosowe! Ociosywał je maczetą, obcinał czubek, rurkę wkładał i już piłam ożywczy, odżywczy napój bogów prosto z kokosa. Rozumiesz? Piaseczek, ocean, palmy i kokos. I znów to uczucie bycia w raju…

I baseny

Ale nawet raj może się znudzić, dlatego po południu zmieniłyśmy miejscówkę i przeniosłyśmy się na teren basenowy. A tu bachata, merengue i drinki w poolbarze. Cóż, poczułam się tak jakby luksusowo. Nawet udało mi się troszkę potańczyć na Zumbie przy basenie. Kocham te klimaty!

Dzień minął jak sen złoty. Kiedy ostatnio ja tak odpoczywałam?

Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments

Zobacz także