„Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni, gdy nie ma w domu dzieci to jesteśmy niegrzeczni…” Dzieciaki wyjechały i wreszcie mogę robić co chcę i jeść to co chcę! Zaszaleję i… usmażę sobie kotlety mielone.
Tak, tak kotlety mielone to mój rarytas, który jadam prawie tylko wtedy, gdy nie ma moich dziewczynek w domu. Bardzo je lubię, a one nie. Ponieważ nie bardzo mi się chce gotować na kilka garnków, nie jem moich pyszotek przez większość roku. A kocham je w każdej postaci: na gorąco prosto po usmażeniu z chrupiącą skórką, na zimno kradzione z lodówki i w kanapkach, a nawet duszone w sosie własnym (te najmniej chyba).
Robię je z różnego rodzaju mięs. Z drobiowego, wieprzowego, lub wieprzowo – wołowego. Najważniejsze, by było świeże i z pewnego źródła. Do tego ziemniaczki (oczywiście), suróweczka (dzisiaj akurat była mizeria) i maślanka. Niebo w gębie…
No to zaczynamy rozpustę.
Lista zakupów:
- mięso mielone 500 g.
- duża cebula
- bułka tarta 1 szklanka
- 2 jajka
- 2 łyżki mleka
- sól
- pieprz
- olej do smażenia
Przygotowanie:
- cebulę obieramy i drobno siekamy
- mięso wkładamy do miski
- mieszamy mięso z cebulą, dodajemy 2 łyżki bułki tartej (kotlety będą miękkie), jajko, sól i pieprz do smaku
- na płaskim talerzu roztrzepujemy jajko z mlekiem
- wysypujemy na drugi talerz pozostałą część bułki tartej
- rozgrzewamy olej na patelni w ilości takiej, by sięgał co najmniej 1/3 grubości kotleta.
- formujemy dłonią nieduże, owalne kotlety lekko spłaszczając je od góry i od dołu (można też to robić na deseczce wyrównując kotlety nożem)
- obtaczamy w bułce, jajku i z powrotem w bułce
- smażymy na gorącym tłuszczu, na niewielkim ogniu obracając, gdy jedna strona się zrumieni.
Podajemy tak jak lubimy, ale najlepiej w towarzystwie jakiejś wyrazistej w smaku surówki (w piątek podrzucę przepis na jedną z nich) i ziemniaczków z wody, posypanych koperkiem i polanych tłuszczykiem z kotletów.
Porcja na 4 osoby
Czas przygotowania ok. 40 min.
Oczywiście to nie jedyna przyjemność jaką sobie sprawiam, gdy moje najkochańsze są na wakacjach. Czasem sprzątam jeszcze ich pokoje, ha ha.
A na poważnie myślę, że warto ten czas wykorzystać dla siebie. Nie dzwonić za dużo i nie męczyć dzieci. Niech też mają trochę wolności. Na prawdę dadzą sobie radę, a brak wiadomości od nich to dobra wiadomość. Można się troszkę „odgruzować”, iść do fryzjera, kosmetyczki, poczytać książkę od dawna odkładaną na wolną chwilę, obejrzeć film i żreć chipsy (na co dzień zabronione), wyjść na miasto, na spacer, na piwo, na kawę i zobaczyć jak ludzie wyglądają (uwielbiam i właśnie dzisiaj się wybieram), na rower, albo iść do klubu i tańczyć do białego rana, a co?!
No to ja już przyznałam się do swoich szaleństw pod nieobecność dzieci. A Wy co wtedy robicie? Piszcie Kochane/ Kochani. Rodzic też człowiek.