W miniony weekend znów byłam na „światełkach”, jak Łodzianie nazywają potocznie Light Move Festival. To wspaniałe święto światła odbywa się w moim mieście od 2011 roku. Opuściłam trzy pierwsze, ale od kiedy poszłam w 2014 roku, nie opuszczam go nigdy. Byłam na nim nawet gdy padał śnieg i było pieruńsko zimno.
Jeśli nie wiecie co takiego ten Light Move Festival, już wyjaśniam. Podczas jednego, wrześniowego weekendu (kiedyś październikowego), na ulicach i w Parkach Łodzi króluje światło. Jest częścią artystycznych instalacji, które pobudzają wyobraźnię i przenoszą nas do nierealnego świata, w którym rządzi barwa, jasność i cień. Na ścianach łódzkich kościołów, kamienic, muzeów wyświetlane są niesamowite mapingi, czyli kilkuminutowe animacje 2D i 3D. Czasem nawiązują do konkretnych tematów, a czasem są po prostu wspaniałą wizualną inscenizacją. Zdarzają się też pokazy laserowe, a kamienice na Piotrkowskiej zakwitają wielobarwnie. Imprezie towarzyszą, koncerty, uliczne performance i wystawy w galeriach sztuki.
Ulicami Łodzi przetacza się wielojęzyczny tłum. Możecie usłyszeć język angielski, francuski, niemiecki, ale też nieco egzotyczny dla nas hiszpański, japoński czy chiński. Bo okazuje się, że ta największa w Polsce impreza o tym charakterze, ściąga do Łodzi nie tylko Polaków, ale także zagranicznych turystów. Znaleźć hotel i zarezerwować w tym okresie, bez dużego wyprzedzenia graniczy z cudem. Sama już gościłam ludzi ze Stanów i z całej Polski, którzy przyjechali na „Światełka”, ciesząc mnie przy okazji swoją obecnością. Czasem się śmieję, że dobrze, że jest Light Move, bo przynajmniej jest okazja by się spotkać.
Strasznie lubię Liht Move Festival. Lubię tą tajemniczość instalacji w parkach. Daję się ponieść historiom przez nie opowiedzianym. Z zachwytem wchodzę w świat wyobraźni ich twórców. Oczywiście z biegiem lat staję się coraz bardziej wybredna i oczekuję coraz więcej. Pamiętam swój pierwszy Festiwal Świateł i to jak ogromne wrażenie na mnie zrobił. Zaczęłam oglądanie od tzw. Parku Śledzia, w którym były pokazy laserowe połączone z muzyką na żywo. Lasery tańczyły nad mgłą fontanny do utworów granych przez skrzypaczkę dwa kilometry dalej w witrynie jednej z galerii sztuki na ul. Piotrkowskiej. Później był wielobarwny, trójwymiarowy maping na Placu Wolności. Mój zachwyt i zdziwienie, że tak niesamowite rzeczy rodzą się w ludzkich umysłach, a potem możemy je podziwiać, nie miał końca.
Czasem Festiwal jest skromniejszy, czasem bogatszy, ale zawsze zaskakujący. W tym roku urzekły mnie fluoryzujące, tańczące postacie, scena techno i przechodnie dający się ponieść muzyce w Parku Staromiejskim. Ciekawe też były instalacje i artystyczne akcje studentów ASP w Pasażu Rubinsteina. Świetny maping z przesłaniem na ul. Piotrkowskiej tuż obok. Po roku, może dwóch, wróciły kolorowane światłem kamienice na Piotrkowskiej. Ciekawe były lasery i światła zmieniające się w rytm muzyki na odcinku Piotrkowskiej od ul. Rewolucji do Narutowicza (chyba?). Po raz pierwszy mieliśmy maping na cerkwi i iluminacje na Dworcu Fabrycznym. Jak widzicie, kawał Łodzi zajął ten festiwal.
Poza warstwą wizualną, uwielbiam w nim atmosferę. Taki przeogromny miejski piknik. Ludzie spacerują, podziwiają, spotykają przyjaciół, śmieją się, piją, jedzą. Noszą śmieszne świetlne gadżety na sobie. Wokół pełno straganów, troszkę jak na odpuście. Możesz kupić obwarzanki, watę cukrową i świetlne uszy. W tym roku królowały balony z lampkami. Same stoiska z nimi były już pięknym widokiem. Bary, restauracje, kluby aż pękają w szwach. Próbowaliśmy znaleźć stolik, żeby chwilę odpocząć i nie było mowy o niczym wolnym. W Żabkach kolejki takie, że obsługa wpuszcza po kilka osób. Ale mnie to cieszy. Miasto tętni życiem, a ja jestem częścią tego niesamowitego miasta.
Zapraszam Was za rok. Już dzisiaj zaplanujcie sobie wolny weekend i wpadajcie do Łodzi na Light Move Festiwal 2019. A na koniec jeszcze kilka zdjęć oddających klimat imprezy.