W ubiegły weekend wybrałam się do teatru Powszechnego w Łodzi na przedstawienie „Pomoc Domowa” Marca Camolettiego, w reżyserii Jakuba Przebindowskiego.
„Pomoc Domowa” to kolejne perypetie Nadii (w tej roli Arkadiusz Wójcik), sprytnej gosposi, którą publiczność mogła poznać w przebojowej komedii tegoż autora „Boenig Boening”. Nadia zmieniła pracodawców. Z mieszkania przebiegłego kobieciarza Maksa, przeprowadziła się do Olgi (Marta Jarczewska) i Norberta (Artur Zawadzki), by prowadzić ich dom. Jak się okazuje, także zamiatać pod dywan słabości i grzeszki swoich państwa.
A jest co zamiatać. Obydwoje małżonkowie znudzeni ustabilizowanym pożyciem szukają wrażeń i wdają się w romanse. Tej samej nocy postanawiają skonsumować znajomości we własnym domu przekonani, iż pozostali mieszkańcy są daleko. Jak łatwo się domyślić, wszyscy są nie dalej, niż w pokojach obok i o mały włos by na siebie nie powpadali, gdyby nie dzielna, zaprawiona w bojach Nadia, która także miała tej nocy być zupełnie gdzie indziej.
Muszę przyznać, że wyszłam z przedstawienia z mieszanymi uczuciami. Sztuka jest klasyczną farsą. Mamy więc niewiernych małżonków, kochanków, wiernego sługę pełnego dyskrecji, który doprowadza do szczęśliwego zakończenia, trzaskające drzwi, krzyki i mijające się, nieświadome wzajemnej obecności postacie. I ok, bo taka powinna być farsa. I tego się spodziewałam. Tego chciałam i miałam ochotę po prostu się pośmiać.
Nie spodziewałam się jednak braku szacunku do inteligencji widza i jego zdolności kojarzenia. Żeby tak widza po głowie walić dosadnością, dopowiedzeniem do ostatniego słowa i akcentem na ostatnią literę z przytupem, żeby na pewno zrozumiał dowcip? Tłumaczenia dokonał utalentowany Bartosz Wierzbięta, znany z tekstów do „Shreka”, „Kota w Butach”, „Rybek z ferajny” i wielu innych. Lecz tutaj, jak dla mnie, talentem nie błysnął. Z finezją dialogów „Shreka” nie miało to nic wspólnego. Momentami nie wierzyłam własnym uszom. Dosadne aluzje, w większości erotyczne, nadały sztuce mocny rys rubaszności. Zastanawiam się, czy jakby autor przekładu trochę bardziej zaufał widzowi, nie byłoby na scenie tak samo zabawnie, a z większą klasą. Chociaż publika się śmiała, wręcz rechotała, ale czy o to w teatrze chodzi? Ja rozumiem, że nazwa „Powszechny” zobowiązuje do upowszechniania. Żeby ze sztuką pod strzechy i do ludu. Ale żeby od razu robić teatro polo? Czekałam na gwizdy z widowni, nieprzyzwoite okrzyki i plucie na podłogę. Jak w zamierzchłych czasach, gdy wędrowni aktorzy jeździli z jarmarku na jarmark i wystawiali swoje komedyje.
Czy się wybrać na „Pomoc Domową”? Mimo wszystko tak, chociażby po to by zobaczyć świetnych aktorów. Postacie miały być wiarygodne, przerysowane i takie były. Ciapowaty kochanek i żona z rozbuchaną wyobraźnią, doskonale wiedząca czego chce. Mąż, klasyczny „żonaty singiel”, gotowy obiecać i powiedzieć wszystko byle uwieść niewinne dziewczę. No i niewinne dziewczę, które może już nie takie niewinne, ale wciąż naiwne i marzące o prawdziwym związku. A na koniec pomoc domowa, która życie zna i z niejednego pieca chleb jadła, potrafi zadbać o siebie, a przy okazji o swoich pracodawców…
„Pomoc domowa” to sprawnie zrealizowana farsa i solidna dawka śmiechu, a w sumie śmiechu nigdy dość. A że czasem prosto i rubasznie…